18.03.2012

Tym razem na poważnie.


     Jeśli miałabym wyznaczyć mistrza w odstraszaniu potencjalnych przyszłych partnerów, niewątpliwie wyznaczyłabym siebie. Chyba za bardzo wzięłam sobie do serca wszystkie triki użyte przez odtwórczynię głównej roli w filmie „Jak stracić chłopaka w 10 dni”. Otwarcie się przed drugą osobą i wpuszczenie jej do mojego świata jest trudniejsze niż sądziłam. Zwykle zatrzymuję wszystkich już na wycieraczce. Faceci na sam widok tych stromych, zbudowanych z litej skały schodów mają dość i biorą nogi za pas. Najlepsze jest to, że sama siebie nie wpuszczam do swojego wnętrza. Stoję obok siebie i obserwuję z dystansem byle tylko nie dotknąć tych wszystkich brzęczących głęboko uczuć. Łatwo to brzęczenie zagłuszyć. Czasem martwię się, że odchodząc od siebie zbyt daleko tracę szansę na prawdziwe szczęście. Dystans jest coraz większy a ja coraz bardziej zamykam się na innych. W takie dni jak dziś, przy pełnym słońcu, z ulubioną muzyką w tle, zdaje mi się, że wracam w te dawno zapomniane kąty swojego istnienia i otwieram tak mocno zatrzaśnięte drzwi, ale błędy, które popełniłam poprzedniego dnia, nie dają o sobie zapomnieć.
Jak zwykle, tekst miał być zabawny, ale nie wyszło. Mam nadzieję, że czytelnicy wybaczą mi tą chwilę słabości i zadumy nad własnym życiem…

16.03.2012

Życie to bajka.


     Zdradzę wam tajemnicę skrywaną przed wami od wielu pokoleń. Bajki opowiadane dzieciom na dobranoc zostały podstępnie zmienione wiele lat temu. Prawdziwe losy bohaterów były tak niewiarygodne, że uznano je za nienadające się do opowiadania młodym obywatelom. Tak naprawdę to nie wilk polował na czerwonego kapturka – to kapturek, pod osłoną czerwonego nakrycia głowy, dzierżąc w ręku żelazny i ostry jak brzytwa koszyczek tropił wilka. Wilk natomiast, przestraszony udał się do babci w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia.
Nieszczęsnych losów wilka to nie koniec. Nie bez powodu ukrył się w owczej skórze. Powodem owym wcale nie była chęć pożarcia bezbronnych owieczek. Wilk chował się przed szajką trzech świnek grasujących w okolicy. Wieprzo-szajka o nazwie trójpak od dawna zasadzała się na wilka, który nieopatrznie pożyczył od nich perły na niebotyczny, lichwiarski wręcz procent (za każdą pożyczoną perłę miał rzucić przed wieprze zamiast jednej aż pięć pereł). Wcale się wilkowi nie dziwię, że popadł w końcu w depresję i manię prześladowczą. Wilk to nie jedyna baśniowa postać, której losy tak okrutnie przeinaczono. Śpiąca Królewna nie była siłą trzymana w wieży, a ukłucie wrzecionem od samego początku było przez nią samą ukartowane. Tym sprytnym fortelem pragnęła zbliżyć się do smoka (rzekomo miał on pożerać rycerzy pragnących uratować Śpiącą). Śpiąca tak naprawdę była owładnięta nieodwzajemnioną miłością do smoka (stąd ten fortel z wrzecionem, chciała się w ten sposób do niego zbliżyć). Smokowi chcącemu uciec od Śniętej tak się paliło pod łapami, że rycerze ze strachu przed ogniem atakowali wielką bestię. Smok w akcie samoobrony ich pożerał i czując ogromne wyrzuty sumienia wracał do Śpiącej. Mogłabym mnożyć przykłady przeinaczonych historii jednak czasu i miejsca na blogu by na to nie starczyło. W obliczu prawdziwych wersji bajek przedstawionych przeze mnie powyżej, stwierdzam jednoznacznie – Życie to niewątpliwie bajka.   

10.03.2012

Taneczna masakra.


     Słowo „MASAKRA”, po dzisiejszym dniu nabrało dla mnie nowego znaczenia. 6 godzin spędzonych w jednej sali z Anią Chagowską zrobiło swoje. Już po jednej godzinie ćwiczenia salsy na tak wysokim poziomie, miałam ochotę uciekać stamtąd przez okno (nie, nie przez drzwi - przez okno, bo stało bliżej). Z całych sił powstrzymywałam łzy ciskające się do oczu. Łzy gwoli wyjaśnienia wcale nie wywołane wzruszeniem, lecz złością na niemoc cielesną ogarnięcia układów i tego specyficznego salsowego flow, które Ania prezentowała nam w każdej sekundzie swojego tańca. Mimo cierpienia fizycznego i psychicznego jestem z siebie dumna, że dałam radę. Wiem, że do dobrego poziomu salsy brakuje mi jeszcze lat świetlnych treningów, ale kto by te lata liczył. Najważniejsze, że wytrzymałam do końca zajęć, ćwiczyłam jak równy z równym i mam ochotę ćwiczyć nadal. Więcej takich salsowych warsztatów w Krakowie poproszę…

3.03.2012

Wiosennie zakręcona.


     Pierwszy dzień kalendarzowej wiosny za nami. Takie początki, choćby nowej pory roku, sprawiają, że człowiek z większym optymizmem patrzy na świat. Po prawie dwumiesięcznym okresie stagnacji, bezruchu i kompletnych porażek mnie nękających, mam nadzieję odzyskać dobry humor. W poniedziałek wracam do ukochanej salsy. Kolejny weekend również zapowiada się ciekawie, a to za sprawą Ani Chagowskiej z Salsa Libre, która przyjeżdża na warsztaty taneczne do B&W. Do dziś pamiętam zeszłoroczne Warszawskie warsztaty z Yoko Delgado i resztą fantastycznych tancerek.  Afrykańskie i Kubańskie rytmy potrafią wywołać dreszcz rozkoszy przepływający przez całe ciało oraz pozytywny zawrót głowy. Mam nadzieję, że i tym razem warsztaty okażą się strzałem w dychę. Poczekamy, zobaczymy…

27.02.2012

Świstkowy zawrót głowy.


     Czy pomimo szczerych chęci by było dobrze, zdarzają wam się tak paskudne dni, że o godzinie 14.00 macie go już po kokardę? Mnie taki dzień dopadł dzisiaj. Dyszy mi nad uchem od samego rana męcząc niemiłosiernie. Miałam dziś wrócić do pracy, ale chora służba zdrowia nie potrafi wystawić mi jednego maleńkiego zaświadczenia, że jestem do tej pracy zdolna. W przychodni lawirując między wściekłymi pacjentami wbiłam się na chwilę do lekarza, który odesłał mnie do innego lekarza z pustymi rękami. Myśląc, że mi się upiecze bez świstka papieru, pojechałam do zakładu medycyny pracy, gdzie bez świstka ani rusz. Wspomniałam już, że zamiast w tym czasie kursować między jednym budynkiem a drugim, powinnam być już w pracy? Z zakładu medycyny pracy, niemal z płaczem zadzwoniłam do dyrektora, że mimo iż chodzę, słyszę, mówię a nawet potrafię podskoczyć do góry bez zadyszki, nikt nie chce podjąć decyzji czy mogę wrócić do pracy czy też niekoniecznie. Za chwil kilka ponownie przypuszczę szturm na przychodnię. Plan jest klarowny – przykuć się łańcuchem do kaloryfera w gabinecie lekarza i uwolnić się jedynie wtedy, gdy świstek trafi w moje ręce. Jeśli nawet świstek dostanę, jutro do pracy się nie wybiorę, bo w tym czasie będę siedziała w zakładzie medycyny pracy by okazać ów świstek by dostać kolejny świstek…Czy wam, tak jak i mnie, również od tego wszystkiego zakręciło się w głowie?
PS. Jest godzina 17.00. Świstka jak nie było tak nie ma. Plan z łańcuchem i kaloryferem nie wypalił, reakcja lekarki z wyrzuceniem mnie z gabinetu była szybsza. Żyć nie umierać…

25.02.2012

Pustynia.


     Ostatnie dwa dni laby przede mną. W poniedziałek czeka mnie powrót do pracy – do tych wszystkich rzucających się na szyję, rozwrzeszczanych, bijących się przy każdej okazji dzieciaków. Po pięciu tygodniach przymusowego „odpoczynku”, czuję się jakbym miała zaraz lecieć na zupełnie obcą planetę. Dzisiejszy wpis miał być pełen optymizmu, tryskającej energii, lecz taki nie będzie. Mimo godziny spędzonej na jogicznym rozciąganiu mojego pięknego, smukłego ciała, która miała dać tak upragniony spokój ducha, ciała i umysłu, jedyne co dostałam, to głośny krzyk protestu wszystkich bez wyjątku mięśni. Jutro zapewne, jedyne, czym będę mogła ruszyć bez grymasu bólu na twarzy to rzęsy, a i to nie jest takie oczywiste. No więc, optymistycznie nie będzie, bo i cieszyć się nie ma z czego (prócz faktu, że szwagier jednak został wielkim bohaterem w naszym domu i router śmiga że hej, za co szwagrowi serdecznie dziękuję). Czuję, że stoję na środku ogromnej pustyni. Sama jedna. Jedyne co mi towarzyszy to ziarenka piasku wpadające do oczu i przesłaniające widok – umówmy się widok i tak jest do bani, bo nic poza pustynią i tak tu nie widać. Coraz częściej myślę że tak już zostanie. Tylko ja i ta bezkresna pustynia z palącym do żywego słońcem. Może nie ma tego złego, jak się już spalę na węgielek, to za milion lat zamienię się w diament, ktoś mnie z tej pustyni odkopie i podaruje komuś, kogo naprawdę kocha. Nie ma to jak wymęczony happy end…

21.02.2012

Bohater w naszym domu.


     Tak bardzo chciałam zostać bohaterem we własnym domu. Tak bardzo, że aż nie wyszło. Katarzyna i urządzenia komputerowe  - połączenie nierealne. Miało być tak pięknie, dwa komputery – jeden Internet. Z całej tej bajki pozostał jedynie router, który po prostu skopał mój umięśniony, zgrabny tyłek i powalił na łopatki. Na nic zdały się wielogodzinne treningi kardio i ćwiczenie wszelakich mięśni.  Szkoda, że to urządzenie nie posiada takowej części ciała, w którą mogłabym kopnąć. Rozbrojona kilkugodzinnym, bezowocnym pochylaniem się nad instrukcją obsługi (zaznaczę, że instrukcja posiada tylko jedną stronę), oraz zaplątaniem w gąszcz kabli (w ilości sztuk dwóch) stwierdziłam, że nie poradzę sobie z tym wyzwaniem.  Pozostała mi ostatnia deska ratunku - telefon do przyjaciela, a właściwie szwagra (tak to jest jak się nie posiada  jakże pomocnego w takich sytuacjach partnera życiowego). Na szczęście siostra nie ma tego problemu a wraz z nią poniekąd i ja. Mając tak cudowne wsparcie  mogę odetchnąć. Router na pewno ulegnie nieodpartemu urokowi mojego szwagra, i już niedługo będę się mogła cieszyć Internetem leżąc w ciepłym, rozkosznym łóżku. Szkoda tylko, że to On a nie ja, zostanie bohaterem w naszym domu. Cóż, czego się nie robi dla rodziny…

16.02.2012

Tajemnicze miejsca.

     Nie mając w tej chwili nic ciekawszego do roboty, postanowiłam odświeżyć nieco szatę graficzną bloga. Nie mogąc się zdecydować (podobno to taka przypadłość kobieca - nieumiejętność podejmowania decyzji), które zdjęcie umieścić tym razem, wybrałam aż 5. Ciekawa jestem czy znajdzie się osoba, która odgadnie jakież to miasta zostały na nich uwiecznione? Dla osoby która odgadnie bezbłędnie czeka nagroda. 
PS. lukaszet - Ciebie tym razem zabawa ominie, bo znasz wszystkie 5 miejsc.

13.02.2012

Lubię poniedziałki.


     Ciastko, gorrrąca kawa z mlekiem, komputer i ja – oto wymarzony poniedziałkowy poranek. Nie, to nie sen, to najprawdziwsza prawda. Z okazji rekonwalescencji po zapaleniu płuc, jestem uwięziona w domu przez najbliższe dwa tygodnie. Wprawdzie ubolewam bardzo nad tym, że nie mogę tańczyć ukochanej salsy, ćwiczyć swoich mięśni (wczoraj zrobiłam na próbę 10 przysiadów i po 6 myślałam że nie wstanę – to efekt trzech tygodni spędzonych w pozycji leżącej), jednak parę dni spokoju w mojej obecnej sytuacji wyjdzie mi tylko na zdrowie. Tak to sobie przynajmniej tłumaczę. Mimo wszystko niecierpliwie przebierając nóżkami czekam na pierwszy od dawna upragniony spacer z psem (zdarzy się pewnie dopiero za tydzień), i opracowuję plan strategiczny kiedy będę mogła wbić się ponownie na kurs salsy.
PS. Najlepszą kuracją odchudzającą jest pobyt w szpitalu – wiem, bo sama schudłam na kroplówkach 5 kilo ;) W końcu nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło..

10.02.2012

Witajcie wśród żywych.


     Trzy tygodnie temu, w nocy z soboty na niedzielę obudziła mnie przemożna chęć trzymająca się mojego ciała i duszy swoimi ostrymi jak sztylety pazurkami. Myśl zupełnie zwyczajna – Tak, właśnie dziś mam ochotę przejechać się karetką pogotowia wprost na SOR. Tak, skoro mam ochotę, to dzwonię i sprawa załatwiona. Myśli przerodziły się w czyny, bo właściwie czemu nie? Skoro mam ochotę to należy ją realizować. Pół godziny później pędziłam już karetką w stronę szpitala, całkiem usatysfakcjonowana z możliwości spełnienia mojej nocnej zachcianki. Trafiłam na SOR ledwo zipiąc – wcale nie z zadowolenia jak się okazało – a z powodu ostrego zapalenia płuc. Moje życie wisiało na włosku. W szpitalu zamieszkałam trzy tygodnie. W ciągu tych dni dowiedziałam się o szpitalach wiele ciekawych rzeczy, które zaraz wam wszystkim przytoczę:

Po pierwsze – obserwacja na SOR, polega na jednorazowej wizycie doktora przy łóżku chorego i zostawieniu go na całą noc w celu dokonania diagnozy czy po następnej wizycie pacjent nadal dycha czy już go anioły w niebie witają.

Po drugie – Pielęgniarki na oddziale w nocy zamiast dyżurować śpią w najlepsze, bo powszechnie wiadomo, że każdy pacjent w nocy cudownie zdrowieje i nie potrzebuje żadnej pomocy.

Po trzecie – na czas pobytu w szpitalu najlepiej przykleić sobie do twarzy uśmiech i nie narzekać na ból podczas zastrzyków, bowiem wiadomo, że zastrzyk zastrzykowi nierówny i zawsze, ale to zawsze może stać się jeszcze bardziej bolesny niż ten poprzedni.

Po czwarte – to, że wypuszczają Cię z jednego szpitala nie oznacza wcale, że trafiasz do domu, zazwyczaj odwożą Cię do drugiego szpitala w celu dalszych tortur.

Po piąte – to, że się rozryczysz teatralnie i chwycisz za czerwoną od stanu zapalnego żyłę nie spowoduje nawet błysku współczucia w oczach lekarzy i pielęgniarek. I tak wbiją ci następną igłę tyle, że o żyłę dalej i tak dziesięć razy w ciągu dwóch tygodni.

Po szóste – tu w szpitalu w dzień styczniowy, takie słyszy się rozmowy – i tylko takie, które dotyczą – cierpienia, bólu, chorób wewnętrznych, chorób zewnętrznych, czy wspomniałam o cierpieniach? Innych tematów ze świecą szukać.  

     Żeby nie było tak strasznie, mimo tych trzech tygodni męczarni, tysiąca i jednej kroplówek podpiętych do moich drobnych żył, milionie łez wylanych nad wkłutym wenflonem z całego serca dziękuję wszystkim lekarzom i pielęgniarkom ze szpitala Narutowicza z oddziału chorób wewnętrznych, oraz szpitala Jana Pawła II z oddziału chorób płuc za uratowanie mojego życia.  Walka była strasznie trudna, ale na szczęście wygrana. Witajcie ponownie wśród żywych!!!

17.01.2012

Dylematy.

     Szklanka do połowy pełna, czy do połowy pusta? Stracenie  okazji czy otwarcie się na nowe możliwości? Świat stawia przed nami tysiące pytań, na które nie potrafimy odpowiedzieć. Zastanawiam się w tej chwili, czy naprawdę musimy się tak napinać i gonić za ich rozwiązaniami? Nie lepiej odpuścić, pozwolić sprawom układać się z nurtem ich własnych nieodgadnionych wzorów? Zamienić się miejscami – zamiast być ciągłym myśliwym goniącym za swoją zdobyczą, przystanąć i poczekać, aż zdobycz sama do nas podejdzie. Zmęczona ciągłymi dylematami bez rozstrzygnięć postanawiam przystanąć, uwolnić myśli od ciągłych pytań czy dobrze robię, i niegodziwie postępując, zepchnąć ciężar odpowiedzialności za to, co się stanie na kogoś innego. Ten ktoś zresztą chyba już o tym wie, a na pewno się domyśla, że to w jego rękach leży odpowiedź…

8.01.2012

Uśpione myśli.


     Każdego wieczoru już przy zgaszonym świetle, moją głowę spoczywającą w mięciutkim zagłębieniu poduszki atakują najprzeróżniejsze myśli. Myśli zazwyczaj płytkie, krążące wokół tematów mało ważnych, wręcz błahych, z każdą minutą nabierają ciekawszych kształtów, zapachów, kolorów. Po dłuższej chwili łapię się na tym, że wątki te byłyby świetnym zaczątkiem historii porywającej tłumy czytelników mojego bloga. Przekonana o tym, że tak błyskotliwych, niepowtarzalnych, wręcz genialnych myśli nie sposób zapomnieć do rana, zasypiam. Jakie jest moje zdziwienie, gdy późnym rankiem, jeszcze z zamkniętymi oczami staram się sobie przypomnieć jakież to piękne zdania i wątki snułam w głowie tuż przed zaśnięciem?! Kolejnego wieczoru przezorna i ubezpieczona (na stoliku leży kawałek papieru i długopis) kładę się do łóżka i daję porwać fali tych samych, z początku płytkich i błahych myśli z chwili na chwilę przechodzących jednak w głębokie rozmyślania. Niestety, rozmyślania są tak głębokie, że tonę w nich nie pamiętając, że na stoliku leżą materiały do ich utrwalenia. Efekt porannego przebudzenia potraficie chyba przewidzieć sami...

2.01.2012

Kleptomanka.


     Nowy rok zaskoczył mnie jak nigdy dotąd. Zaszedł cicho od tyłu za plecami, na paluszkach, ubrany w ciepłe wełniane skarpety, a wszystko po to, bym nie poczuła, że już jest obecny w moim życiu. Przez to wszystko nie zdążyłam zauważyć zmian na dobre, które miały wkroczyć wraz z jego pojawieniem się. To cwaniak jeden. Mimo tego, może trochę z opóźnionym zapłonem, może trochę na siłę, ale jednak, zaczynam czuć, że będzie lepiej. Wszystkie drobne sprawy, którymi dotąd bardzo się gryzłam, odchodzą na plan dalszy. Czas pomyśleć o sobie pozytywnie. Wiem, że kraść nie wypada – jednak odważę się i skradnę ot tak, parę okruchów szczęścia życiu. Mam nadzieję, że zostanę kleptomanką i wejdzie mi to w krew, bo te okruchy szczęścia są mi teraz niezwykle potrzebne.

27.12.2011

Postanowienie na Nowy Rok.


     Piękną wiosnę mamy tej zimy. Święta minęły, przyszedł czas na sylwestra. W tym roku obędzie się bez szaleństw. Zabawa ograniczy się do wygodnej pozycji przed ekranem telewizora, w stylowych kapciach i twarzowej piżamie. Jak co roku mam dylemat – spisywać listę postanowień na nowy rok czy nie? Tym razem mam tylko jedno postanowienie, którego chcę się trzymać naprawdę mocno. Jako osoba z przykładnym słomianym zapałem, imająca się różnych zadań, trudniejszych i łatwiejszych, rzadko kiedy doprowadzam je do szczęśliwego finału. Moim żelaznym postanowieniem, więc na przyszłe lata jest:  ROZPOCZĘTE ZADANIA DOPROWADZAĆ DO KOŃCA. Tak mówi wyrocznia, czyli w tym przypadku – Ja. Zeszłoroczne postanowienie zostało wypełnione w 100% więc, jest szansa, że i z nowym sobie poradzę. Trzymajcie kciuki za mnie i za siebie. Ciekawam jakież to postanowienia mają moi czytelnicy…

24.12.2011

Życzenia.

     Drodzy czytelnicy. Wprawdzie życzenia które chciałabym Wam niniejszym złożyć, do oryginalnych należeć nie będą, jednak podobno liczy się intencja. Tak więc wszystkim Wam - tym którzy odwiedzają tą stronę często, i tym którzy wpadli na nią po raz pierwszy i ostatni - życzę najserdeczniej jak umiem, wesołych, pogodnych, ciepłych świąt, spędzonych z tymi których kochacie najbardziej na świecie. Tak naprawdę każdy dzień spędzony z ukochanymi osobami można traktować jak osobne święto, Wigilia więc jest świętem podwójnym - i tak właśnie potraktujmy ten szczególny dzień.

18.12.2011

Święta, święta...

     Mimo iż za oknem brakuje białego puchu, na tydzień przed świętami nie trudno poczuć atmosferę tego rodzinnego święta, które nas czeka. Jako osoba antyklerykalna, przeżywająca swoistego rodzaju kryzys wiary w to, co wyższe, i tak cieszę się na tych kilka dni spędzonych z rodzinką w świąteczno - kłótliwym nastroju. Prawdę mówiąc, nastrój czuję już od paru tygodni, no bo jak tu go nie czuć, gdy idąc do pracy, człowiek od progu zamienia się w elfa z Mikołajowej pracowni, i wraz z setką dzieci przygotowuje cuda i cudeńka na szkolny kiermasz świąteczny. Nawet sprzątanie domu wpływa na mnie kojąco i oczyszcza z wszelkich napięć i złych emocji. Jednego tylko czego brakuje to drugiej osoby, z którą mogłabym dzielić się tym wszystkim co przeżywam. Liczę jednak na to, że w nadchodzącym roku będę mniej samotna a wszystkie pokrzywione sprawy zdołam magicznym sposobem wyprostować – czego i wam życzę.

11.12.2011

Smutne pożegnanie.


     Wiem, to dziwne, że dorosła osoba może się tak bardzo przywiązać do domowego zwierzaka, a jednak. Dziś rano dopadł mnie smuteczek. Przyjaciel – papuga o imieniu Tadeusz - który towarzyszył mi przez połowę mojego życia zasnął bezpowrotnie. To była szorstka przyjaźń, naznaczona wieloma konfliktami, nie brakowało jednak chwil, które będę ciepło wspominać. W ciągu tych kilku dni jego odchodzenia, zdałam sobie sprawę jak trudne jest towarzyszenie komuś, kto powoli gaśnie. Trzeba nauczyć się mądrze towarzyszyć temu komuś, i choć mówię to z perspektywy domowego pupila, zrozumiałam, że takiemu egzaminowi w świecie ludzi poddawani jesteśmy nieustannie. Jedni przechodzą ten egzamin perfekcyjnie, inni niestety oblewają go sromotnie.  Dla mnie decyzja o tym by nie usypiać Tadka, by mógł spokojnie sobie zasnąć wiązała się z kilkudniowym napięciem czy aby nie skazuję go na niepotrzebne cierpienie. Tych kilka dni towarzyszenia komuś, kogo nie chce się puszczać w nieznane wiele mnie kosztowało. Boję się nawet pomyśleć, co to będzie, gdy taki los spotka kogoś z moich bliskich mi osób. Lepiej więc może o tym nie myśleć…

5.12.2011

Singielka w gronie sparowanych.


     Oto nadszedł ten czas, kiedy to na imprezach patrzy  się  na mnie jak  na wymarły gatunek. Gatunek nosi nazwę  bezdzietnej singielki. W sobotę miałam wielką przyjemność uczestniczyć w jednej z takich imprez – były to urodziny mojej siostry. Z początku czułam się trochę nie na miejscu. Wszyscy znajomi siostry są już po ślubie i pierwszych porodach. Tematem sztandarowym były metody usypiania dziecka tak, by nie wypadało z łóżeczka, oraz pierwsze zabawne słowa wypowiadane przez super inteligentne pociechy znajomych. Wspomnienia z wesel również zajmowały mocną pozycję. A ja co? A ja nic. Siedziałam cichutko, popijając mojito i przysłuchując się tym rozmowom. Od czasu do czasu przez głowę przewijało się pytanie – zaraz, zaraz, a gdzie jest moje życie rodzinne? Gdzie ten mąż, i te dzieci? Jednak z każdym kolejnym łykiem mojito pytanie jakby bladło i uciekało z głowy robiąc miejsce ogólnej wesołości. Piszę o tym wieczorze ponieważ nieraz słyszałam opinie, że singielka w sparowanym i dzieciatym towarzystwie nie czuje się najlepiej. Nie mogąc podzielić się swoimi bogatymi doświadczeniami z życia rodzinnego odbierana jest przez resztę mężatek  jako zagrożenie, bo jako jedyna ma wolną rękę w podrywaniu ich mężów. Chciałam wszem i wobec obalić ten mit. Ja bawiłam się znakomicie. Dla mnie cudzy mąż to świętość, tematy do rozmów również się znalazły. Moje drogie singielki, nie bójmy się sparowanych. Drodzy sparowani nie bójcie się singielek. Grunt do dobra zabawa.  

1.12.2011

Mąż do wynajęcia.


     Jadę ja sobie zmęczona po pracy tramwajem. Jak zwykle zatopiona w swoich myślach po sam czubek kory mózgowej. Myślę ja sobie o dzieciakach z pracy i ich wielkich dziecięcych dramacikach, jednocześnie wzrokiem prześlizgując się po obrazkach migających  za szybą. Czuję jak coś dziwnego wyrywa mnie z objęć moich przemyśleń i przywołuje na powierzchnię świadomości. Patrzę ja sobie na bok jednego z samochodów dostawczych i czytam – „MĄŻ DO WYNAJĘCIA – ZADZWOŃ I POWIEDZ Z CZYM MASZ PROBLEM, MĄŻ DO WYNAJĘCIA TO W MIG ZAŁATWI”. Jadę ja sobie w dalszą drogę, ubawiona po pachy, i do końca trasy w głowie kołacze mi tylko jedna myśl – oj przydałby mi się taki mąż do wynajęcia, oj przydał…