15.09.2013

Biegiem przez życie.



          Tydzień temu wskrzesiłam swoje treningi biegowe. Przełamać się nie było łatwo – w pamięci bowiem wciąż czaił się obraz rozwścieczonego psa goniącego mnie po parku podczas mojej pierwszej próby biegowej – a było to kilka lat temu. Mimo początkowej niechęci do ukazania światu swojej dyszącej jak lokomotywa wersji kobiety ledwo truchtającej, przełamałam się i oto dziś trening zakończył się szerokim uśmiechem na mojej twarzy. W czasie biegu spotkałam swoich podopiecznych ze świetlicy. Teraz boję się otworzyć lodówkę by nie spotkać w niej któregoś z uczniów, tyle ich się pląta po moich wydeptanych ścieżkach. Każde takie spotkanie to wybuch euforii, rzucanie się na paniową, (czyli moją) szyję, machanie rączkami, trącanie: mamy, babci, wuja, ciotki, siostry itd. w bok, by wystrzelonym w moją stronę palcem wykrzyknąć któż zacz. Zadowolona z siebie postanawiam biegowo dyszeć tak często, jak tylko na to kapryśna w tym roku pogoda pozwoli.

7.09.2013

Belferka w czasach kryzysu.



          W czasach gęsto spadających nauczycielskich głów pod gilotyną bezlitosnego niżu demograficznego, mnie udało się zachować głodowe pół etatu w szkolnej świetlicy. Trzeci raz z rzędu mam przyjemność pracować w tym samym przybytku wiedzy i oświecenia. JUPI! Niech nauczyciele mówią co chcą, niech narzekają, że pensja głodowa, że dzieciaki nieznośne – ja mimo tych wszystkich argumentów na nie, uwielbiam swoją pracę i już. W tym roku jeszcze jeden promyk słońca przebił się przez gęste chmury zbierające się od długiego czasu nad głowami krakowskich belfrów i belferek – Pani wiceprezydent Krakowa – najdorodniejsza czarna owca politycznego folwarku – podała się do dymisji – kończąc tym samym salwy durnych pomysłów dotyczących krakowskiej oświaty. ŻYĆ NIE UMIERAĆ!!! Kończąc mój wybuch entuzjazmu – wszak obnoszenie się z optymizmem jest źle widziane w dzisiejszych czasach – zacytuję jedną z najbliższych mi osób: 
„NAUCZYCIELE I TAK ZARABIAJĄ ZA DUŻO!”

24.06.2013

Zagubiony klucz.



          Życie nierzadko pakuje nas w sytuacje beznadziejne. Kilka dni temu prozaiczna wydawałoby się sytuacja, zmieniła moje postrzeganie „beznadziejności”. Otóż zgubiłam klucz. Klucz ów – bardzo ważny – otwierał on bowiem drzwi do królestwa srogich wuefistów którym lepiej nie wchodzić paradę. Przerażona rozpoczęłam przeczesywanie niemałego terenu boisk i trawników wokół szkoły. Pogłaskałam wzrokiem niemal każde źdźbło trawy, każdą wyrwę w betonie ( no tak beton na boiskach szkolnych to nadal chleb powszedni ), każdy dołek w ziemi – i co? I motyla noga NIC! Panika narastała we mnie z każdą chwilą, ciśnienie krwi zatkało bębenki uszu, kropelki potu wystąpiły na czole. Myśl o rychłym wstąpieniu do klubu tych, którzy podpadli narastała w głowie przybierając realny, niemal namacalny kształt. Zrezygnowana, po kilkudziesięciu minutach spędzonych na gorączkowych poszukiwaniach klucza, dobiłam z wzrokiem utkwionym w podłogę i wyrazem skruchy malującym się na twarzy do pokoju wuefistów. Już miałam na końcu języka przeprosiny, już miałam ziębić w piersi w poczuciu winy, gdy tknięta ostatnim podrygiem desperacji postanowiłam zajrzeć w miejsce, w którym klucz nie miał prawa się znaleźć. A jednak, w środku kosza z piłkami, którego w tamtym dniu nawet nie dotknęłam, leżał sobie spokojnie połyskując zagubiony klucz. Odetchnęłam z ulgą i pomyślałam, że nie warto porzucać nadziei póki nie wyczerpie się nawet najbardziej absurdalnego pomysłu na rozwiązanie problemu. Tym razem chodziło jedynie o klucz, następnym razem może jednak chodzić o coś naprawdę ważnego. Jak to mówią nadzieja umiera ostatnia.

20.06.2013

Czarowanie przyszłości.



         Wakacje za pasem. Na niebie od samego rana żarówka mocno pracuje na nasze opalenizny i kropelki potu na rozgrzanych dekoltach i plecach. Nadszedł czas bym spojrzała przed siebie w poszukiwaniu kolejnej zmiany w życiu. Koniec roku szkolnego to dla mnie koniec pracy i chwila oczekiwania na to, jakie wyzwanie podejmę w przeciągu następnych kilku miesięcy. Nuda i stagnacja mi nie grożą. To, czego sobie życzę na najbliższą przyszłość pozostawiam ukryte głęboko w sercu. Może, jeśli zdmuchnę w wyobraźni świeczki na czekoladowym torcie marzeń i wypowiem życzenie – ono się spełni? Wprawdzie do urodzin jeszcze daleko, ale kto powiedział, że tort ze świeczkami nie może uświetnić dnia codziennego, no kto? Ja więc przyjmuję, że dzisiejszy dzień jest uroczysty,  wypowiadam w myślach życzenie i zdmuchuję w tej chwili kolorowe świeczki szczęśliwej przyszłości. Oby tylko czarowanie tej mojej przyszłości się  udało…

29.03.2013

Figlarne święta Wielkiej Nocy.



         Dużo lodu przyrosło na Wiśle, od mojego ostatniego wpisu. Zaległości na blogu zrzucam z lekkim sercem na panującą wokół zimową aurę – moja wena twórcza została całkowicie zasypana zwałami białego puchu. Misiaczki w górach obudziwszy się już z zimowego snu mają nie mniejszy mętlik w głowie niż niejeden z was. Któż to bowiem widział zimę wiosną? Zamiast więc przystrajać kolorowymi lampkami ulice i domy w grudniu, przeniesiemy dekoracje na marzec. Świecące dziobki kurczaczków i baranki w zaprzęgu saniowym – oto, co nas czeka w przyszłym roku. Dodajmy do tego bitwę na śnieżki w lany poniedziałek. Matka Natura sprawiła nam niezłego figla. Skoro jednak udało mi się rozgrzać zmarznięte palce na tyle, by móc napisać parę słów na klawiaturze, chciałabym wszystkim nielicznym czytelnikom mojego bloga życzyć spokojnych, ciepłych, rodzinnych świąt, słodkich baranków cukrowych, dorodnej babki na stole i błogiego lenistwa przez całą Wielkanoc.

15.01.2013

Nowy Rok.



          Oto przede mną stoi nowy rok i uśmiecha się do mnie parszywie mówiąc: 

„-HAHAHA I co, myślałaś, że będziesz miała ze mną łatwiej niż z moim poprzednikiem? Tralalala to się przeliczyłaś!!! HAHAHA”
          
Moje pozytywne nastawienie do życia zostało wystawione na próbę. Kolejny rok rozpoczęłam paskudnym zapaleniem płuc. W ramach znaczka uśmiechu przypinanego do piersi każdego nieszczęścia stwierdziłam, że przynajmniej tym razem nie trafiłam do szpitala i mogę spokojnie kurować obolałą opłucną w domku. Moje plany spędzenia dwóch tygodni ferii w Zakopanem też kopnęły w kalendarz, – ale i tu pojawia się wymuszona uśmiechnięta buzia gdyż do Zakopanego planuję wyjechać już w najbliższą sobotę by cieszyć się urokami miasteczka przez 8 dni. Jest jeszcze kilka spraw, które usilnie drążą kropla po kropli mój spokój. W tymże miejscu nie pozostaje mi nic innego jak odwołanie do słów, które wypowiedziałam w grudniu: ten nowy 2013 rok będzie taki, jakim sama go stworzę swoimi ciepłymi myślami. Mimo wszystko nowy roku – przestań już się ze mnie śmiać i grać na moim pociągającym od kataru nosie i poklep mnie czasem po głowie, bo i mnie zdarzają się chwile słabości.