15.09.2013

Biegiem przez życie.



          Tydzień temu wskrzesiłam swoje treningi biegowe. Przełamać się nie było łatwo – w pamięci bowiem wciąż czaił się obraz rozwścieczonego psa goniącego mnie po parku podczas mojej pierwszej próby biegowej – a było to kilka lat temu. Mimo początkowej niechęci do ukazania światu swojej dyszącej jak lokomotywa wersji kobiety ledwo truchtającej, przełamałam się i oto dziś trening zakończył się szerokim uśmiechem na mojej twarzy. W czasie biegu spotkałam swoich podopiecznych ze świetlicy. Teraz boję się otworzyć lodówkę by nie spotkać w niej któregoś z uczniów, tyle ich się pląta po moich wydeptanych ścieżkach. Każde takie spotkanie to wybuch euforii, rzucanie się na paniową, (czyli moją) szyję, machanie rączkami, trącanie: mamy, babci, wuja, ciotki, siostry itd. w bok, by wystrzelonym w moją stronę palcem wykrzyknąć któż zacz. Zadowolona z siebie postanawiam biegowo dyszeć tak często, jak tylko na to kapryśna w tym roku pogoda pozwoli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz