Kolejny rok szkolny dobiegł końca. W całym tym radosnym
szkolnym zamieszaniu nie poczułam jak małymi, lecz regularnymi krokami zbliża się do nas
wakacyjna przerwa. Jak co roku oznacza to dla mnie jedno – zmianę pracy. Już
teraz zastanawiam się gdzie wiatr przypadku rzuci mnie tym razem. Ten rok był
dla mnie rokiem trudnym od samego początku. Dwa pobyty w szpitalu, próba
zapanowania nad swoim życiem i rozprawienia się wszechogarniającą samotnością,
choć gorzkie w smaku sprawiły, że stałam się mocniejsza. Samotność nadal puka
do mych drzwi. Rozstanie z dzieciakami, które jak zwykle trwać będą w mojej
pamięci już zawsze, skłoniło do zadumy nad tym, czy i mnie te dzieciaki będą
pamiętać za kilka lat. Przede mną dwa miesiące odpoczynku i myślenia o nowej pracy. Za tydzień odwiedzę dawno niewidziane Warszawskie kąty gdzie postaram się podciągnąć swoje taneczne umiejętności. Jedyne czego bym sobie życzyła na zakończenie tego roku szkolnego to rozstania z zimną, wyrachowaną damą, która towarzyszy mi od jakiegoś czasu i ani myśli się odczepić - samotnością...

29.06.2012
18.06.2012
W takie wieczory jak dziś...
W takie wieczory jak dziś, chciałabym móc wtulić się w silne
ramiona i zapomnieć o otaczającym mnie, palącym czasem do żywego świecie. W
takie wieczory jak dziś, chciałabym móc pokazać jak bardzo namiętne potrafią
być moje delikatne usta i wodzące miękkim muśnięciem palce dłoni wędrujące w
górę i w dół po ciele. W takie wieczory jak dziś, leżąc samotnie na dywanie
utkanym ze wspomnień, chciałabym móc szeptać najpiękniejsze słowa muskając
ciepłym oddechem płatki uszu. W takie wieczory jak dziś chciałabym poczuć, że
stać mnie na bycie delikatną, subtelną, namiętną kochanką rozpalającą ciało i zmysły. W takie wieczory jak
dziś, chciałabym odrzucić kajdany żelaznych nerwów i pancerz siły, wkładając
jednocześnie delikatną materię kobiecej kruchości. W takie wieczory ja dziś chciałabym nie czuć się tak
potwornie samotna i zagubiona. W takie wieczory jak dziś,
chciałabym to wszystko zrobić, zamiast być skazaną na łaskę wyobraźni…
11.06.2012
Syndrom wmówionej bezradności.
Obserwując otaczający mnie świat coraz częściej dochodzę do
wniosku, że ludzie stają się coraz mniej samodzielni. Pomijając fakt wiary w to,
że produkt reklamowany na łamach telewizji i kolorowych gazet jest nam
bezwzględnie potrzebny do życia – na co jeszcze jestem w stanie przymrużyć oko,
nie pojmuję jak dorosłym ludziom można wmówić, że nie potrafią czegoś
samodzielnie zrobić. Mam na myśli dwa konkretne przykłady prywatnych firm
promujących, moim zdaniem, zupełnie zbędne usługi. Pierwszym z nich są
plannerki zaręczyn. Ja rozumiem, że jeśli chodzi o ślub czasem trudno znaleźć
czas i dobrze wykalkulować wszystkie koszty dotyczące takiej uroczystości i
stąd usługa wedding plannerek znalazły swoją mocną pozycję na rynku usług, ale
żeby nie umieć samodzielnie zaplanować własnych zaręczyn? Gdyby o moją rękę
starał się facet, który wcześniej zwrócił się z wymyśleniem sposobu jak się oświadczyć
ukochanej kobiecie chyba bym takiego absztyfikanta pogoniła gdzie pieprz rośnie
po rozum do głowy. O drugiej firmie dowiedziałam się dziś rano a dotyczy ona
kompletowania dziecięcej wyprawki. Zawsze mi się wydawało, że kobiecie w ciąży
niemałą frajdę sprawia chodzenie po sklepach i wybieranie odpowiedniego
wyposażenia do dziecięcego pokoiku, nie mówiąc już o śpioszkach, pajacykach,
koszulkach i sukieneczkach. Jakże się myliłam. Podobno rynek artykułów dla
dzieci jest tak obszerny, że przyszłe mamy nie radzą sobie z ich wyborem i w
ataku paniki zwracają się z tą trudną sztuką do wyspecjalizowanych w tym
temacie pań. Czy my dorośli jesteśmy aż tak nieudolni, czy może na tyle głupi
by pozwolić wmówić sobie ową nieudolność w funkcjonowaniu na podstawowych płaszczyznach
życia? Aż włos się jeży na głowie, gdy pomyślę o odpowiedzi na pytanie: czego
to ludzie w swej głupocie jeszcze nie wymyślą?
30.05.2012
Na zakończenie dnia.
Kiedy słońce chyli się ku zachodowi i dzień dobiega końca w
głowach ludzi zaczyna kiełkować podsumowanie kolejnego przeżytego dnia. Jednym
dzień minął pod znakiem małych sukcesów – ktoś otrzymał pochwałę od szefa,
komuś udało się usmażyć idealnego naleśnika, ktoś pobił swój rekord w szybkości
pokonania drogi z pracy do domu, ktoś wywołał uśmiech na twarzy bliskiej mu
osoby. Innym gasnący dzień zwyczajnie się nie udał – podczas prasowania oparzył
się rozgrzanym żelazkiem, po męczącym sprincie do tramwaju motorniczy odjechał
zostawiając zdyszanego na przystanku, dostał burę od szefa, bo nie udało mu się
wykonać zadania zgodnie z wizją najwyższego. Są też i tacy, którzy otwierając
jutro zaspane oczy zupełnie nie będą pamiętać dzisiejszego dnia – ani tego co
jedli na śniadanie, ani tego czy ktoś się do nich uśmiechnął, nawet tego czy
byli mili dla swoich najbliższych.
Ja dzisiejszy dzień zaliczam do tych średnio udanych. Mimo
ogromnego poczucia ulgi spowodowanego pojawieniem się długo oczekiwanego
prezentu, dzień zakończył się dość filozoficznie. Jeden problem się rozwiązał a
na jego miejsce wyrosły trzy nowe problemy. Przestałam je już nawet liczyć.
Martwić też się przestałam, bo i po co się martwić czymś na co nie ma się wpływu? Jedyne, z czego nie jestem zadowolona to fakt podłego
potraktowania mojej życzliwej znajomej – salsy. Na kursie opierniczałam się jak
mało kto i jest mi z tego powodu bardzo głupio. Obiecuję uroczyście, że jutro
się przyłożę i zamiast gadać skupię się tylko na tańcu. Czuję w kościach, że
jutrzejszy dzień minie pod znakiem małego sukcesu, czego i wam życzę.
20.05.2012
Finał Ligi Mistrzów.
Wprawdzie nie jestem fanką piłki nożnej, nie wspominając o
pogardliwym stosunku do polskiego wydania tej dyscypliny sportowej, jednak
wczorajszy finał ligi mistrzów oglądałam z niekłamaną przyjemnością. Takie
widowisko najlepiej oglądać ze znajomymi (na przykład ze szwagrem i siostrą). Zaprawieni
w bojach (albo jak kto woli zaprawieni lekko alkoholem w postaci białego wina i
paru butelek piwa), zastanawialiśmy się wspólnie nad działaniem męskiego
organizmu po tym jak dana jednostka człowiecza strzeli gola. Nie będę tu
przytaczała szczegółów tychże rozważań, gdyż mój blog nie należy do przedziału
+18. Mnie osobiście zafrapowała mało stylowa czapka- czołgistka będąca stałym
już wyposażeniem głowy Petra Cecha. Emocje mojego szwagra zostały skutecznie
rozładowane przez dzikie okrzyki prezentowane, z racji śpiącego w pokoju obok dziecka,
na balkonie. Natomiast moją siostrę poniosło tak bardzo, że przy karniakach
ucięła komara. Podsumowując ten ciekawy epizod sportowy wczorajszego wieczoru –
nie ma to jak mecz oglądnięty w zestawie: 2 wstawione kobiety + 1 zainteresowany
facet ;) Mimo wszystko gratuluję drużynie Chelsea znakomitego zwycięstwa.
9.05.2012
Wiosenne cudeńka.
Ręcznie
haftowane kolczyki techniką sutasz (soutache). Wykonane z białego
koralu, mlecznych agatów oraz fioletowych ametystów, ze srebrnymi
biglami.
2.05.2012
Misja "TATUAŻ" zakończona...
Misja „TATUAŻ” zakończona powodzeniem. Na moich plecach,
dumnie rysuje się okupiony mocnymi wrażeniami bólowymi kształt tatuażu. Wczoraj
wracając do domu czułam się nieco dziwnie. Nie wierzyłam, że stać mnie na taki
rodzaj szaleństwa w swoim życiu. Jednak mnie stać, a to co powstało na moim
ciele to nie kalkomania tylko najprawdziwszy wzór, który pozostanie ze mną do
końca życia. Liczę na to, że ten mały błysk wariactwa, na które się wczoraj
zdecydowałam ze mną pozostanie, dając mi siłę do korzystania z życia i
spełniania marzeń, po które sięgnąć nie miałam nigdy odwagi. Swoją drogą
dziękuję tatuażyście z najlepszego w Polsce studia tatuażu KULT TATTOO, za
ocean cierpliwości i profesjonalizmu. Mateusz, dobra robota!
23.04.2012
Jedno życie to za mało.
Dlaczego życie mamy tylko jedno? Jedno życie wymaga od nas
ciągłego wybierania – być suką czy grzeczną dziewczynką? Rozpieszczać swoje
kubki smakowe i być pulchną do granic, czy odmawiać sobie przyjemności celem prezentowania
seksownych szczupłych kształtów? Inwestować w umysł czy w ciało? Sypiać z kim
popadnie czy czekać z cnotą do ślubu by oddać się temu jednemu? Być cichą
spolegliwą myszką, przyjaciółką wszystkich czy walczyć o swoje, idąc po trupach
do kariery? Być singlem żyjąc jak nam się podoba nie oglądając się na partnera,
czy spełniać się w roli żony i mamy? Jedno życie – jedna droga do wyboru…
20.04.2012
Katharsis.
Strzelił mi do głowy pomysł nie lada. Jak to zwykle u mnie
bywa krążące atomy myśli poczęły się łączyć tuż nad głową formując coraz to
większy twór myślowo-pomysłowy. Twór poza ciekawym kształtem stopniowo nabierał
koniecznych do jego realizacji rumieńców. Stukał, pukał natarczywie przez parę
tygodni i wystukał podjęcie decyzji – OK. postanowione, na moim ciele pojawi
się tatuaż! Tatuaż ma być nie tylko zwieńczeniem 30-lecia mojej bytności na tym
świecie, ale również zakończeniem bardzo ważnego dla mnie etapu życia. Wolałabym
by ten etap oznaczał szczęście a nie smutek – cóż, nie zawsze wszystko układa
się tak jakbyśmy chcieli. Może nie mamy wpływu na decyzje podejmowane przez
inne osoby wokół nas, ale mamy wpływ na decyzje podejmowane przez nas samych. Mam
nadzieję, że w trakcie wykonywania bolesnego zabiegu, doznam swoistego rodzaju katharsis, które wymiecie z mojej głowy wszystko to, co
do tej pory tak bardzo mnie bolało i pozwoli bym w dalszą drogę udała się
lżejsza o niespełnione wizje mojego przeszłego życia. Wybór miejsca, w którym
tatuaż zostanie wyrysowany był pestką, gorzej z wyborem motywu. Mnogość form,
kształtów, kolorów i znaczeń przytłoczył mnie doszczętnie. Ostateczny wygląd
tatuażu pominę milczeniem, pozostawiając
was na pastwę drapieżnej bestii zwanej ciekawością…
7.04.2012
Niesforny koc.
Dziś wcale nie będzie świątecznie. Czuję się jakbym leżała
pod zbyt krótkim szorstkim kocem. Gdy go naciągam pod szyję, to u dołu stopy
wołają o pomstę do nieba trzęsąc się z zimna. Gdy koc w przypływie litości dla
zmarzniętych palców stóp wędruje w dół, głowa szyja i ręce zaczynają kostnieć
marząc o kawałku ciepłego materiału tylko dla siebie. Jakby koc nie obrócić,
jakby go nie naciągnąć, pociąć i zszyć na nowo, materiału nie starcza by każdej
części ciała dogodzić należycie. Czuję się wyczerpana tą walką z niesfornym
materiałem. A gdyby tak odrzucić całkowicie ten przymały szorstki w dotyku koc
i sprawić sobie zupełnie nowe okrycie, takie w sam raz na moje 162 cm wzrostu?
A może w ogóle zrezygnować z zamarzania, wyjść z cienia na słońce i ogrzać
nagie ciało w gorących, złotych promieniach? Rozpieścić samą siebie by mieć
potem siłę stawić czoła wszelakim problemom. Tak właśnie uczynię. Zamiast
zajmować się kocem, zajmę się samą sobą. Czas na wielkie sprzątanie…
31.03.2012
Zagadkowe Kobiety.
Żeby było jasne, ten tekst nie jest negatywną propaganda
przeciwko kobietom, a jedynie stwierdzeniem faktu. Jak faceci mogą zrozumieć nas
– kobiety, kiedy kobieta sama siebie nie rozumie? Zapuszczam się w
najodleglejsze zakątki swojego umysłu by poznać swoje pragnienia. Myślę, że
wiem na czym w życiu mi zależy, czego oczekuję od innych ludzi i od siebie – to
wszystko dzieje się w poniedziałek. We wtorek umysł zachowuje się jakby obrócił
się w bębnie pralki automatycznej o 180 stopni. Wczorajsze oczywiste oczywistości dziś już są zupełną abstrakcją.
To, co śmieszyło mnie w środę, w czwartek przyprawia o mdłości a w piątek o
tępy ból głowy i łzy. Sobota okazuje się upragnionym wytchnieniem od wszystkich
problemów by w niedzielę przemienić się w niegasnącą euforię – niegasnącą aż do
poniedziałku, gdy cała ta niezrozumiała karuzela uczuć i myśli rozpoczyna się na
nowo. Kobieta nie jest w stanie nadążyć za tym, co nią kieruje w danej chwili,
więc nie dziwmy się facetom, że czują się przy nas nieco zagubieni. Skoro sama
ze sobą czuję się totalnie zagubiona, rozgrzeszam wszystkich moich znajomych,
dla których jestem jedną wielką zagadką.
22.03.2012
Rozkosz w czystej postaci.
Czy kiedykolwiek zdarzyło wam się zatopić w muzyce tak
bardzo, że poczuliście się nienaturalnie niematerialni? Płynąć z miękkimi
dźwiękami wprost do granic świadomości. Poddać się fali melodii przechodzącej
przez każdą cześć ciała od koniuszków palców aż po szyję. Podążać za rytmem
wprost w przepaść i pozwolić sobie skoczyć przyprawiając głowę o rozkoszny zawrót
głowy i motyle w brzuchu. Wczoraj stojąc na przystanku zostałam pochłonięta przez
muzykę do reszty. Stojąc tak ze słuchawkami na uszach i zamkniętymi oczami, z
twarzą zwróconą w stronę nieba pewnie wyglądałam nieco dziwnie, ale na takie
chwile nie ma rady. Trzeba poczekać do ostatniej sekundy brzmiącej w ciele muzyki
a gdy ta nastąpi, cieszyć się, że choć przez chwilę stanęło się na szczycie
prawdziwej muzycznej rozkoszy.
18.03.2012
Tym razem na poważnie.
Jeśli miałabym wyznaczyć mistrza w odstraszaniu potencjalnych przyszłych partnerów, niewątpliwie wyznaczyłabym siebie. Chyba za bardzo wzięłam sobie do serca wszystkie triki użyte przez odtwórczynię głównej roli w filmie „Jak stracić chłopaka w 10 dni”. Otwarcie się przed drugą osobą i wpuszczenie jej do mojego świata jest trudniejsze niż sądziłam. Zwykle zatrzymuję wszystkich już na wycieraczce. Faceci na sam widok tych stromych, zbudowanych z litej skały schodów mają dość i biorą nogi za pas. Najlepsze jest to, że sama siebie nie wpuszczam do swojego wnętrza. Stoję obok siebie i obserwuję z dystansem byle tylko nie dotknąć tych wszystkich brzęczących głęboko uczuć. Łatwo to brzęczenie zagłuszyć. Czasem martwię się, że odchodząc od siebie zbyt daleko tracę szansę na prawdziwe szczęście. Dystans jest coraz większy a ja coraz bardziej zamykam się na innych. W takie dni jak dziś, przy pełnym słońcu, z ulubioną muzyką w tle, zdaje mi się, że wracam w te dawno zapomniane kąty swojego istnienia i otwieram tak mocno zatrzaśnięte drzwi, ale błędy, które popełniłam poprzedniego dnia, nie dają o sobie zapomnieć.
Jak zwykle, tekst miał być zabawny, ale nie wyszło. Mam nadzieję, że czytelnicy wybaczą mi tą chwilę słabości i zadumy nad własnym życiem…
16.03.2012
Życie to bajka.
Zdradzę wam tajemnicę skrywaną przed wami od wielu pokoleń. Bajki
opowiadane dzieciom na dobranoc zostały podstępnie zmienione wiele lat temu. Prawdziwe
losy bohaterów były tak niewiarygodne, że uznano je za nienadające się do opowiadania
młodym obywatelom. Tak naprawdę to nie wilk polował na czerwonego kapturka – to
kapturek, pod osłoną czerwonego nakrycia głowy, dzierżąc w ręku żelazny i ostry
jak brzytwa koszyczek tropił wilka. Wilk natomiast, przestraszony udał się do babci
w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia.
Nieszczęsnych losów wilka to nie koniec. Nie bez powodu
ukrył się w owczej skórze. Powodem owym wcale nie była chęć pożarcia
bezbronnych owieczek. Wilk chował się przed szajką trzech świnek grasujących w
okolicy. Wieprzo-szajka o nazwie trójpak od dawna zasadzała się na wilka, który
nieopatrznie pożyczył od nich perły na niebotyczny, lichwiarski wręcz procent
(za każdą pożyczoną perłę miał rzucić przed wieprze zamiast jednej aż pięć
pereł). Wcale się wilkowi nie dziwię, że popadł w końcu w depresję i manię prześladowczą.
Wilk to nie jedyna baśniowa postać, której losy tak okrutnie przeinaczono. Śpiąca
Królewna nie była siłą trzymana w wieży, a ukłucie wrzecionem od samego
początku było przez nią samą ukartowane. Tym sprytnym fortelem pragnęła zbliżyć
się do smoka (rzekomo miał on pożerać rycerzy pragnących uratować Śpiącą). Śpiąca
tak naprawdę była owładnięta nieodwzajemnioną miłością do smoka (stąd ten
fortel z wrzecionem, chciała się w ten sposób do niego zbliżyć). Smokowi
chcącemu uciec od Śniętej tak się paliło pod łapami, że rycerze ze strachu
przed ogniem atakowali wielką bestię. Smok w akcie samoobrony ich pożerał i
czując ogromne wyrzuty sumienia wracał do Śpiącej. Mogłabym mnożyć przykłady
przeinaczonych historii jednak czasu i miejsca na blogu by na to nie starczyło.
W obliczu prawdziwych wersji bajek przedstawionych przeze mnie powyżej, stwierdzam
jednoznacznie – Życie to niewątpliwie bajka.
10.03.2012
Taneczna masakra.
Słowo „MASAKRA”, po dzisiejszym dniu nabrało dla mnie nowego
znaczenia. 6 godzin spędzonych w jednej sali z Anią Chagowską zrobiło swoje. Już
po jednej godzinie ćwiczenia salsy na tak wysokim poziomie, miałam ochotę
uciekać stamtąd przez okno (nie, nie przez drzwi - przez okno, bo stało bliżej).
Z całych sił powstrzymywałam łzy ciskające się do oczu. Łzy gwoli wyjaśnienia
wcale nie wywołane wzruszeniem, lecz złością na niemoc cielesną ogarnięcia układów
i tego specyficznego salsowego flow, które Ania prezentowała nam w każdej
sekundzie swojego tańca. Mimo cierpienia fizycznego i psychicznego jestem z
siebie dumna, że dałam radę. Wiem, że do dobrego poziomu salsy brakuje mi jeszcze
lat świetlnych treningów, ale kto by te lata liczył. Najważniejsze, że
wytrzymałam do końca zajęć, ćwiczyłam jak równy z równym i mam ochotę ćwiczyć nadal.
Więcej takich salsowych warsztatów w Krakowie poproszę…
3.03.2012
Wiosennie zakręcona.
Pierwszy dzień kalendarzowej wiosny za nami. Takie początki,
choćby nowej pory roku, sprawiają, że człowiek z większym optymizmem patrzy na
świat. Po prawie dwumiesięcznym okresie stagnacji, bezruchu i kompletnych
porażek mnie nękających, mam nadzieję odzyskać dobry humor. W poniedziałek
wracam do ukochanej salsy. Kolejny weekend również zapowiada się ciekawie, a to
za sprawą Ani Chagowskiej z Salsa Libre, która przyjeżdża na warsztaty taneczne
do B&W. Do dziś pamiętam zeszłoroczne Warszawskie warsztaty z Yoko Delgado
i resztą fantastycznych tancerek. Afrykańskie
i Kubańskie rytmy potrafią wywołać dreszcz rozkoszy przepływający przez całe
ciało oraz pozytywny zawrót głowy. Mam nadzieję, że i tym razem warsztaty okażą
się strzałem w dychę. Poczekamy, zobaczymy…
27.02.2012
Świstkowy zawrót głowy.
Czy pomimo szczerych chęci by było dobrze, zdarzają wam się
tak paskudne dni, że o godzinie 14.00 macie go już po kokardę? Mnie taki dzień
dopadł dzisiaj. Dyszy mi nad uchem od samego rana męcząc niemiłosiernie. Miałam
dziś wrócić do pracy, ale chora służba zdrowia nie potrafi wystawić mi jednego
maleńkiego zaświadczenia, że jestem do tej pracy zdolna. W przychodni lawirując
między wściekłymi pacjentami wbiłam się na chwilę do lekarza, który odesłał
mnie do innego lekarza z pustymi rękami. Myśląc, że mi się upiecze bez świstka
papieru, pojechałam do zakładu medycyny pracy, gdzie bez świstka ani rusz.
Wspomniałam już, że zamiast w tym czasie kursować między jednym budynkiem a
drugim, powinnam być już w pracy? Z zakładu medycyny pracy, niemal z płaczem
zadzwoniłam do dyrektora, że mimo iż chodzę, słyszę, mówię a nawet potrafię
podskoczyć do góry bez zadyszki, nikt nie chce podjąć decyzji czy mogę wrócić
do pracy czy też niekoniecznie. Za chwil kilka ponownie przypuszczę szturm na
przychodnię. Plan jest klarowny – przykuć się łańcuchem do kaloryfera w
gabinecie lekarza i uwolnić się jedynie wtedy, gdy świstek trafi w moje ręce.
Jeśli nawet świstek dostanę, jutro do pracy się nie wybiorę, bo w tym czasie
będę siedziała w zakładzie medycyny pracy by okazać ów świstek by dostać
kolejny świstek…Czy wam, tak jak i mnie, również od tego wszystkiego zakręciło
się w głowie?
PS. Jest godzina 17.00. Świstka jak nie było tak nie ma. Plan
z łańcuchem i kaloryferem nie wypalił, reakcja lekarki z wyrzuceniem mnie z
gabinetu była szybsza. Żyć nie umierać…
25.02.2012
Pustynia.
Ostatnie dwa dni laby przede mną. W poniedziałek czeka mnie powrót do pracy – do tych wszystkich rzucających się na szyję, rozwrzeszczanych, bijących się przy każdej okazji dzieciaków. Po pięciu tygodniach przymusowego „odpoczynku”, czuję się jakbym miała zaraz lecieć na zupełnie obcą planetę. Dzisiejszy wpis miał być pełen optymizmu, tryskającej energii, lecz taki nie będzie. Mimo godziny spędzonej na jogicznym rozciąganiu mojego pięknego, smukłego ciała, która miała dać tak upragniony spokój ducha, ciała i umysłu, jedyne co dostałam, to głośny krzyk protestu wszystkich bez wyjątku mięśni. Jutro zapewne, jedyne, czym będę mogła ruszyć bez grymasu bólu na twarzy to rzęsy, a i to nie jest takie oczywiste. No więc, optymistycznie nie będzie, bo i cieszyć się nie ma z czego (prócz faktu, że szwagier jednak został wielkim bohaterem w naszym domu i router śmiga że hej, za co szwagrowi serdecznie dziękuję). Czuję, że stoję na środku ogromnej pustyni. Sama jedna. Jedyne co mi towarzyszy to ziarenka piasku wpadające do oczu i przesłaniające widok – umówmy się widok i tak jest do bani, bo nic poza pustynią i tak tu nie widać. Coraz częściej myślę że tak już zostanie. Tylko ja i ta bezkresna pustynia z palącym do żywego słońcem. Może nie ma tego złego, jak się już spalę na węgielek, to za milion lat zamienię się w diament, ktoś mnie z tej pustyni odkopie i podaruje komuś, kogo naprawdę kocha. Nie ma to jak wymęczony happy end…
21.02.2012
Bohater w naszym domu.
Tak bardzo chciałam zostać bohaterem we własnym domu. Tak bardzo, że aż nie wyszło. Katarzyna i urządzenia komputerowe - połączenie nierealne. Miało być tak pięknie, dwa komputery – jeden Internet. Z całej tej bajki pozostał jedynie router, który po prostu skopał mój umięśniony, zgrabny tyłek i powalił na łopatki. Na nic zdały się wielogodzinne treningi kardio i ćwiczenie wszelakich mięśni. Szkoda, że to urządzenie nie posiada takowej części ciała, w którą mogłabym kopnąć. Rozbrojona kilkugodzinnym, bezowocnym pochylaniem się nad instrukcją obsługi (zaznaczę, że instrukcja posiada tylko jedną stronę), oraz zaplątaniem w gąszcz kabli (w ilości sztuk dwóch) stwierdziłam, że nie poradzę sobie z tym wyzwaniem. Pozostała mi ostatnia deska ratunku - telefon do przyjaciela, a właściwie szwagra (tak to jest jak się nie posiada jakże pomocnego w takich sytuacjach partnera życiowego). Na szczęście siostra nie ma tego problemu a wraz z nią poniekąd i ja. Mając tak cudowne wsparcie mogę odetchnąć. Router na pewno ulegnie nieodpartemu urokowi mojego szwagra, i już niedługo będę się mogła cieszyć Internetem leżąc w ciepłym, rozkosznym łóżku. Szkoda tylko, że to On a nie ja, zostanie bohaterem w naszym domu. Cóż, czego się nie robi dla rodziny…
16.02.2012
Tajemnicze miejsca.
Nie mając w tej chwili nic ciekawszego do roboty, postanowiłam odświeżyć nieco szatę graficzną bloga. Nie mogąc się zdecydować (podobno to taka przypadłość kobieca - nieumiejętność podejmowania decyzji), które zdjęcie umieścić tym razem, wybrałam aż 5. Ciekawa jestem czy znajdzie się osoba, która odgadnie jakież to miasta zostały na nich uwiecznione? Dla osoby która odgadnie bezbłędnie czeka nagroda.
PS. lukaszet - Ciebie tym razem zabawa ominie, bo znasz wszystkie 5 miejsc.
Subskrybuj:
Posty (Atom)