Dlaczego życie mamy tylko jedno? Jedno życie wymaga od nas
ciągłego wybierania – być suką czy grzeczną dziewczynką? Rozpieszczać swoje
kubki smakowe i być pulchną do granic, czy odmawiać sobie przyjemności celem prezentowania
seksownych szczupłych kształtów? Inwestować w umysł czy w ciało? Sypiać z kim
popadnie czy czekać z cnotą do ślubu by oddać się temu jednemu? Być cichą
spolegliwą myszką, przyjaciółką wszystkich czy walczyć o swoje, idąc po trupach
do kariery? Być singlem żyjąc jak nam się podoba nie oglądając się na partnera,
czy spełniać się w roli żony i mamy? Jedno życie – jedna droga do wyboru…

23.04.2012
20.04.2012
Katharsis.
Strzelił mi do głowy pomysł nie lada. Jak to zwykle u mnie
bywa krążące atomy myśli poczęły się łączyć tuż nad głową formując coraz to
większy twór myślowo-pomysłowy. Twór poza ciekawym kształtem stopniowo nabierał
koniecznych do jego realizacji rumieńców. Stukał, pukał natarczywie przez parę
tygodni i wystukał podjęcie decyzji – OK. postanowione, na moim ciele pojawi
się tatuaż! Tatuaż ma być nie tylko zwieńczeniem 30-lecia mojej bytności na tym
świecie, ale również zakończeniem bardzo ważnego dla mnie etapu życia. Wolałabym
by ten etap oznaczał szczęście a nie smutek – cóż, nie zawsze wszystko układa
się tak jakbyśmy chcieli. Może nie mamy wpływu na decyzje podejmowane przez
inne osoby wokół nas, ale mamy wpływ na decyzje podejmowane przez nas samych. Mam
nadzieję, że w trakcie wykonywania bolesnego zabiegu, doznam swoistego rodzaju katharsis, które wymiecie z mojej głowy wszystko to, co
do tej pory tak bardzo mnie bolało i pozwoli bym w dalszą drogę udała się
lżejsza o niespełnione wizje mojego przeszłego życia. Wybór miejsca, w którym
tatuaż zostanie wyrysowany był pestką, gorzej z wyborem motywu. Mnogość form,
kształtów, kolorów i znaczeń przytłoczył mnie doszczętnie. Ostateczny wygląd
tatuażu pominę milczeniem, pozostawiając
was na pastwę drapieżnej bestii zwanej ciekawością…
7.04.2012
Niesforny koc.
Dziś wcale nie będzie świątecznie. Czuję się jakbym leżała
pod zbyt krótkim szorstkim kocem. Gdy go naciągam pod szyję, to u dołu stopy
wołają o pomstę do nieba trzęsąc się z zimna. Gdy koc w przypływie litości dla
zmarzniętych palców stóp wędruje w dół, głowa szyja i ręce zaczynają kostnieć
marząc o kawałku ciepłego materiału tylko dla siebie. Jakby koc nie obrócić,
jakby go nie naciągnąć, pociąć i zszyć na nowo, materiału nie starcza by każdej
części ciała dogodzić należycie. Czuję się wyczerpana tą walką z niesfornym
materiałem. A gdyby tak odrzucić całkowicie ten przymały szorstki w dotyku koc
i sprawić sobie zupełnie nowe okrycie, takie w sam raz na moje 162 cm wzrostu?
A może w ogóle zrezygnować z zamarzania, wyjść z cienia na słońce i ogrzać
nagie ciało w gorących, złotych promieniach? Rozpieścić samą siebie by mieć
potem siłę stawić czoła wszelakim problemom. Tak właśnie uczynię. Zamiast
zajmować się kocem, zajmę się samą sobą. Czas na wielkie sprzątanie…
31.03.2012
Zagadkowe Kobiety.
Żeby było jasne, ten tekst nie jest negatywną propaganda
przeciwko kobietom, a jedynie stwierdzeniem faktu. Jak faceci mogą zrozumieć nas
– kobiety, kiedy kobieta sama siebie nie rozumie? Zapuszczam się w
najodleglejsze zakątki swojego umysłu by poznać swoje pragnienia. Myślę, że
wiem na czym w życiu mi zależy, czego oczekuję od innych ludzi i od siebie – to
wszystko dzieje się w poniedziałek. We wtorek umysł zachowuje się jakby obrócił
się w bębnie pralki automatycznej o 180 stopni. Wczorajsze oczywiste oczywistości dziś już są zupełną abstrakcją.
To, co śmieszyło mnie w środę, w czwartek przyprawia o mdłości a w piątek o
tępy ból głowy i łzy. Sobota okazuje się upragnionym wytchnieniem od wszystkich
problemów by w niedzielę przemienić się w niegasnącą euforię – niegasnącą aż do
poniedziałku, gdy cała ta niezrozumiała karuzela uczuć i myśli rozpoczyna się na
nowo. Kobieta nie jest w stanie nadążyć za tym, co nią kieruje w danej chwili,
więc nie dziwmy się facetom, że czują się przy nas nieco zagubieni. Skoro sama
ze sobą czuję się totalnie zagubiona, rozgrzeszam wszystkich moich znajomych,
dla których jestem jedną wielką zagadką.
22.03.2012
Rozkosz w czystej postaci.
Czy kiedykolwiek zdarzyło wam się zatopić w muzyce tak
bardzo, że poczuliście się nienaturalnie niematerialni? Płynąć z miękkimi
dźwiękami wprost do granic świadomości. Poddać się fali melodii przechodzącej
przez każdą cześć ciała od koniuszków palców aż po szyję. Podążać za rytmem
wprost w przepaść i pozwolić sobie skoczyć przyprawiając głowę o rozkoszny zawrót
głowy i motyle w brzuchu. Wczoraj stojąc na przystanku zostałam pochłonięta przez
muzykę do reszty. Stojąc tak ze słuchawkami na uszach i zamkniętymi oczami, z
twarzą zwróconą w stronę nieba pewnie wyglądałam nieco dziwnie, ale na takie
chwile nie ma rady. Trzeba poczekać do ostatniej sekundy brzmiącej w ciele muzyki
a gdy ta nastąpi, cieszyć się, że choć przez chwilę stanęło się na szczycie
prawdziwej muzycznej rozkoszy.
18.03.2012
Tym razem na poważnie.
Jeśli miałabym wyznaczyć mistrza w odstraszaniu potencjalnych przyszłych partnerów, niewątpliwie wyznaczyłabym siebie. Chyba za bardzo wzięłam sobie do serca wszystkie triki użyte przez odtwórczynię głównej roli w filmie „Jak stracić chłopaka w 10 dni”. Otwarcie się przed drugą osobą i wpuszczenie jej do mojego świata jest trudniejsze niż sądziłam. Zwykle zatrzymuję wszystkich już na wycieraczce. Faceci na sam widok tych stromych, zbudowanych z litej skały schodów mają dość i biorą nogi za pas. Najlepsze jest to, że sama siebie nie wpuszczam do swojego wnętrza. Stoję obok siebie i obserwuję z dystansem byle tylko nie dotknąć tych wszystkich brzęczących głęboko uczuć. Łatwo to brzęczenie zagłuszyć. Czasem martwię się, że odchodząc od siebie zbyt daleko tracę szansę na prawdziwe szczęście. Dystans jest coraz większy a ja coraz bardziej zamykam się na innych. W takie dni jak dziś, przy pełnym słońcu, z ulubioną muzyką w tle, zdaje mi się, że wracam w te dawno zapomniane kąty swojego istnienia i otwieram tak mocno zatrzaśnięte drzwi, ale błędy, które popełniłam poprzedniego dnia, nie dają o sobie zapomnieć.
Jak zwykle, tekst miał być zabawny, ale nie wyszło. Mam nadzieję, że czytelnicy wybaczą mi tą chwilę słabości i zadumy nad własnym życiem…
16.03.2012
Życie to bajka.
Zdradzę wam tajemnicę skrywaną przed wami od wielu pokoleń. Bajki
opowiadane dzieciom na dobranoc zostały podstępnie zmienione wiele lat temu. Prawdziwe
losy bohaterów były tak niewiarygodne, że uznano je za nienadające się do opowiadania
młodym obywatelom. Tak naprawdę to nie wilk polował na czerwonego kapturka – to
kapturek, pod osłoną czerwonego nakrycia głowy, dzierżąc w ręku żelazny i ostry
jak brzytwa koszyczek tropił wilka. Wilk natomiast, przestraszony udał się do babci
w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia.
Nieszczęsnych losów wilka to nie koniec. Nie bez powodu
ukrył się w owczej skórze. Powodem owym wcale nie była chęć pożarcia
bezbronnych owieczek. Wilk chował się przed szajką trzech świnek grasujących w
okolicy. Wieprzo-szajka o nazwie trójpak od dawna zasadzała się na wilka, który
nieopatrznie pożyczył od nich perły na niebotyczny, lichwiarski wręcz procent
(za każdą pożyczoną perłę miał rzucić przed wieprze zamiast jednej aż pięć
pereł). Wcale się wilkowi nie dziwię, że popadł w końcu w depresję i manię prześladowczą.
Wilk to nie jedyna baśniowa postać, której losy tak okrutnie przeinaczono. Śpiąca
Królewna nie była siłą trzymana w wieży, a ukłucie wrzecionem od samego
początku było przez nią samą ukartowane. Tym sprytnym fortelem pragnęła zbliżyć
się do smoka (rzekomo miał on pożerać rycerzy pragnących uratować Śpiącą). Śpiąca
tak naprawdę była owładnięta nieodwzajemnioną miłością do smoka (stąd ten
fortel z wrzecionem, chciała się w ten sposób do niego zbliżyć). Smokowi
chcącemu uciec od Śniętej tak się paliło pod łapami, że rycerze ze strachu
przed ogniem atakowali wielką bestię. Smok w akcie samoobrony ich pożerał i
czując ogromne wyrzuty sumienia wracał do Śpiącej. Mogłabym mnożyć przykłady
przeinaczonych historii jednak czasu i miejsca na blogu by na to nie starczyło.
W obliczu prawdziwych wersji bajek przedstawionych przeze mnie powyżej, stwierdzam
jednoznacznie – Życie to niewątpliwie bajka.
10.03.2012
Taneczna masakra.
Słowo „MASAKRA”, po dzisiejszym dniu nabrało dla mnie nowego
znaczenia. 6 godzin spędzonych w jednej sali z Anią Chagowską zrobiło swoje. Już
po jednej godzinie ćwiczenia salsy na tak wysokim poziomie, miałam ochotę
uciekać stamtąd przez okno (nie, nie przez drzwi - przez okno, bo stało bliżej).
Z całych sił powstrzymywałam łzy ciskające się do oczu. Łzy gwoli wyjaśnienia
wcale nie wywołane wzruszeniem, lecz złością na niemoc cielesną ogarnięcia układów
i tego specyficznego salsowego flow, które Ania prezentowała nam w każdej
sekundzie swojego tańca. Mimo cierpienia fizycznego i psychicznego jestem z
siebie dumna, że dałam radę. Wiem, że do dobrego poziomu salsy brakuje mi jeszcze
lat świetlnych treningów, ale kto by te lata liczył. Najważniejsze, że
wytrzymałam do końca zajęć, ćwiczyłam jak równy z równym i mam ochotę ćwiczyć nadal.
Więcej takich salsowych warsztatów w Krakowie poproszę…
3.03.2012
Wiosennie zakręcona.
Pierwszy dzień kalendarzowej wiosny za nami. Takie początki,
choćby nowej pory roku, sprawiają, że człowiek z większym optymizmem patrzy na
świat. Po prawie dwumiesięcznym okresie stagnacji, bezruchu i kompletnych
porażek mnie nękających, mam nadzieję odzyskać dobry humor. W poniedziałek
wracam do ukochanej salsy. Kolejny weekend również zapowiada się ciekawie, a to
za sprawą Ani Chagowskiej z Salsa Libre, która przyjeżdża na warsztaty taneczne
do B&W. Do dziś pamiętam zeszłoroczne Warszawskie warsztaty z Yoko Delgado
i resztą fantastycznych tancerek. Afrykańskie
i Kubańskie rytmy potrafią wywołać dreszcz rozkoszy przepływający przez całe
ciało oraz pozytywny zawrót głowy. Mam nadzieję, że i tym razem warsztaty okażą
się strzałem w dychę. Poczekamy, zobaczymy…
27.02.2012
Świstkowy zawrót głowy.
Czy pomimo szczerych chęci by było dobrze, zdarzają wam się
tak paskudne dni, że o godzinie 14.00 macie go już po kokardę? Mnie taki dzień
dopadł dzisiaj. Dyszy mi nad uchem od samego rana męcząc niemiłosiernie. Miałam
dziś wrócić do pracy, ale chora służba zdrowia nie potrafi wystawić mi jednego
maleńkiego zaświadczenia, że jestem do tej pracy zdolna. W przychodni lawirując
między wściekłymi pacjentami wbiłam się na chwilę do lekarza, który odesłał
mnie do innego lekarza z pustymi rękami. Myśląc, że mi się upiecze bez świstka
papieru, pojechałam do zakładu medycyny pracy, gdzie bez świstka ani rusz.
Wspomniałam już, że zamiast w tym czasie kursować między jednym budynkiem a
drugim, powinnam być już w pracy? Z zakładu medycyny pracy, niemal z płaczem
zadzwoniłam do dyrektora, że mimo iż chodzę, słyszę, mówię a nawet potrafię
podskoczyć do góry bez zadyszki, nikt nie chce podjąć decyzji czy mogę wrócić
do pracy czy też niekoniecznie. Za chwil kilka ponownie przypuszczę szturm na
przychodnię. Plan jest klarowny – przykuć się łańcuchem do kaloryfera w
gabinecie lekarza i uwolnić się jedynie wtedy, gdy świstek trafi w moje ręce.
Jeśli nawet świstek dostanę, jutro do pracy się nie wybiorę, bo w tym czasie
będę siedziała w zakładzie medycyny pracy by okazać ów świstek by dostać
kolejny świstek…Czy wam, tak jak i mnie, również od tego wszystkiego zakręciło
się w głowie?
PS. Jest godzina 17.00. Świstka jak nie było tak nie ma. Plan
z łańcuchem i kaloryferem nie wypalił, reakcja lekarki z wyrzuceniem mnie z
gabinetu była szybsza. Żyć nie umierać…
25.02.2012
Pustynia.
Ostatnie dwa dni laby przede mną. W poniedziałek czeka mnie powrót do pracy – do tych wszystkich rzucających się na szyję, rozwrzeszczanych, bijących się przy każdej okazji dzieciaków. Po pięciu tygodniach przymusowego „odpoczynku”, czuję się jakbym miała zaraz lecieć na zupełnie obcą planetę. Dzisiejszy wpis miał być pełen optymizmu, tryskającej energii, lecz taki nie będzie. Mimo godziny spędzonej na jogicznym rozciąganiu mojego pięknego, smukłego ciała, która miała dać tak upragniony spokój ducha, ciała i umysłu, jedyne co dostałam, to głośny krzyk protestu wszystkich bez wyjątku mięśni. Jutro zapewne, jedyne, czym będę mogła ruszyć bez grymasu bólu na twarzy to rzęsy, a i to nie jest takie oczywiste. No więc, optymistycznie nie będzie, bo i cieszyć się nie ma z czego (prócz faktu, że szwagier jednak został wielkim bohaterem w naszym domu i router śmiga że hej, za co szwagrowi serdecznie dziękuję). Czuję, że stoję na środku ogromnej pustyni. Sama jedna. Jedyne co mi towarzyszy to ziarenka piasku wpadające do oczu i przesłaniające widok – umówmy się widok i tak jest do bani, bo nic poza pustynią i tak tu nie widać. Coraz częściej myślę że tak już zostanie. Tylko ja i ta bezkresna pustynia z palącym do żywego słońcem. Może nie ma tego złego, jak się już spalę na węgielek, to za milion lat zamienię się w diament, ktoś mnie z tej pustyni odkopie i podaruje komuś, kogo naprawdę kocha. Nie ma to jak wymęczony happy end…
21.02.2012
Bohater w naszym domu.
Tak bardzo chciałam zostać bohaterem we własnym domu. Tak bardzo, że aż nie wyszło. Katarzyna i urządzenia komputerowe - połączenie nierealne. Miało być tak pięknie, dwa komputery – jeden Internet. Z całej tej bajki pozostał jedynie router, który po prostu skopał mój umięśniony, zgrabny tyłek i powalił na łopatki. Na nic zdały się wielogodzinne treningi kardio i ćwiczenie wszelakich mięśni. Szkoda, że to urządzenie nie posiada takowej części ciała, w którą mogłabym kopnąć. Rozbrojona kilkugodzinnym, bezowocnym pochylaniem się nad instrukcją obsługi (zaznaczę, że instrukcja posiada tylko jedną stronę), oraz zaplątaniem w gąszcz kabli (w ilości sztuk dwóch) stwierdziłam, że nie poradzę sobie z tym wyzwaniem. Pozostała mi ostatnia deska ratunku - telefon do przyjaciela, a właściwie szwagra (tak to jest jak się nie posiada jakże pomocnego w takich sytuacjach partnera życiowego). Na szczęście siostra nie ma tego problemu a wraz z nią poniekąd i ja. Mając tak cudowne wsparcie mogę odetchnąć. Router na pewno ulegnie nieodpartemu urokowi mojego szwagra, i już niedługo będę się mogła cieszyć Internetem leżąc w ciepłym, rozkosznym łóżku. Szkoda tylko, że to On a nie ja, zostanie bohaterem w naszym domu. Cóż, czego się nie robi dla rodziny…
16.02.2012
Tajemnicze miejsca.
Nie mając w tej chwili nic ciekawszego do roboty, postanowiłam odświeżyć nieco szatę graficzną bloga. Nie mogąc się zdecydować (podobno to taka przypadłość kobieca - nieumiejętność podejmowania decyzji), które zdjęcie umieścić tym razem, wybrałam aż 5. Ciekawa jestem czy znajdzie się osoba, która odgadnie jakież to miasta zostały na nich uwiecznione? Dla osoby która odgadnie bezbłędnie czeka nagroda.
PS. lukaszet - Ciebie tym razem zabawa ominie, bo znasz wszystkie 5 miejsc.
15.02.2012
13.02.2012
Lubię poniedziałki.
Ciastko, gorrrąca kawa z mlekiem, komputer i ja – oto wymarzony poniedziałkowy poranek. Nie, to nie sen, to najprawdziwsza prawda. Z okazji rekonwalescencji po zapaleniu płuc, jestem uwięziona w domu przez najbliższe dwa tygodnie. Wprawdzie ubolewam bardzo nad tym, że nie mogę tańczyć ukochanej salsy, ćwiczyć swoich mięśni (wczoraj zrobiłam na próbę 10 przysiadów i po 6 myślałam że nie wstanę – to efekt trzech tygodni spędzonych w pozycji leżącej), jednak parę dni spokoju w mojej obecnej sytuacji wyjdzie mi tylko na zdrowie. Tak to sobie przynajmniej tłumaczę. Mimo wszystko niecierpliwie przebierając nóżkami czekam na pierwszy od dawna upragniony spacer z psem (zdarzy się pewnie dopiero za tydzień), i opracowuję plan strategiczny kiedy będę mogła wbić się ponownie na kurs salsy.
PS. Najlepszą kuracją odchudzającą jest pobyt w szpitalu – wiem, bo sama schudłam na kroplówkach 5 kilo ;) W końcu nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło..
10.02.2012
Witajcie wśród żywych.
Trzy tygodnie temu, w nocy z soboty na niedzielę obudziła mnie przemożna chęć trzymająca się mojego ciała i duszy swoimi ostrymi jak sztylety pazurkami. Myśl zupełnie zwyczajna – Tak, właśnie dziś mam ochotę przejechać się karetką pogotowia wprost na SOR. Tak, skoro mam ochotę, to dzwonię i sprawa załatwiona. Myśli przerodziły się w czyny, bo właściwie czemu nie? Skoro mam ochotę to należy ją realizować. Pół godziny później pędziłam już karetką w stronę szpitala, całkiem usatysfakcjonowana z możliwości spełnienia mojej nocnej zachcianki. Trafiłam na SOR ledwo zipiąc – wcale nie z zadowolenia jak się okazało – a z powodu ostrego zapalenia płuc. Moje życie wisiało na włosku. W szpitalu zamieszkałam trzy tygodnie. W ciągu tych dni dowiedziałam się o szpitalach wiele ciekawych rzeczy, które zaraz wam wszystkim przytoczę:
Po pierwsze – obserwacja na SOR, polega na jednorazowej wizycie doktora przy łóżku chorego i zostawieniu go na całą noc w celu dokonania diagnozy czy po następnej wizycie pacjent nadal dycha czy już go anioły w niebie witają.
Po drugie – Pielęgniarki na oddziale w nocy zamiast dyżurować śpią w najlepsze, bo powszechnie wiadomo, że każdy pacjent w nocy cudownie zdrowieje i nie potrzebuje żadnej pomocy.
Po trzecie – na czas pobytu w szpitalu najlepiej przykleić sobie do twarzy uśmiech i nie narzekać na ból podczas zastrzyków, bowiem wiadomo, że zastrzyk zastrzykowi nierówny i zawsze, ale to zawsze może stać się jeszcze bardziej bolesny niż ten poprzedni.
Po czwarte – to, że wypuszczają Cię z jednego szpitala nie oznacza wcale, że trafiasz do domu, zazwyczaj odwożą Cię do drugiego szpitala w celu dalszych tortur.
Po piąte – to, że się rozryczysz teatralnie i chwycisz za czerwoną od stanu zapalnego żyłę nie spowoduje nawet błysku współczucia w oczach lekarzy i pielęgniarek. I tak wbiją ci następną igłę tyle, że o żyłę dalej i tak dziesięć razy w ciągu dwóch tygodni.
Po szóste – tu w szpitalu w dzień styczniowy, takie słyszy się rozmowy – i tylko takie, które dotyczą – cierpienia, bólu, chorób wewnętrznych, chorób zewnętrznych, czy wspomniałam o cierpieniach? Innych tematów ze świecą szukać.
Żeby nie było tak strasznie, mimo tych trzech tygodni męczarni, tysiąca i jednej kroplówek podpiętych do moich drobnych żył, milionie łez wylanych nad wkłutym wenflonem z całego serca dziękuję wszystkim lekarzom i pielęgniarkom ze szpitala Narutowicza z oddziału chorób wewnętrznych, oraz szpitala Jana Pawła II z oddziału chorób płuc za uratowanie mojego życia. Walka była strasznie trudna, ale na szczęście wygrana. Witajcie ponownie wśród żywych!!!
17.01.2012
Dylematy.
Szklanka do połowy pełna, czy do połowy pusta? Stracenie okazji czy otwarcie się na nowe możliwości? Świat stawia przed nami tysiące pytań, na które nie potrafimy odpowiedzieć. Zastanawiam się w tej chwili, czy naprawdę musimy się tak napinać i gonić za ich rozwiązaniami? Nie lepiej odpuścić, pozwolić sprawom układać się z nurtem ich własnych nieodgadnionych wzorów? Zamienić się miejscami – zamiast być ciągłym myśliwym goniącym za swoją zdobyczą, przystanąć i poczekać, aż zdobycz sama do nas podejdzie. Zmęczona ciągłymi dylematami bez rozstrzygnięć postanawiam przystanąć, uwolnić myśli od ciągłych pytań czy dobrze robię, i niegodziwie postępując, zepchnąć ciężar odpowiedzialności za to, co się stanie na kogoś innego. Ten ktoś zresztą chyba już o tym wie, a na pewno się domyśla, że to w jego rękach leży odpowiedź…
8.01.2012
Uśpione myśli.
Każdego wieczoru już przy zgaszonym świetle, moją głowę spoczywającą w mięciutkim zagłębieniu poduszki atakują najprzeróżniejsze myśli. Myśli zazwyczaj płytkie, krążące wokół tematów mało ważnych, wręcz błahych, z każdą minutą nabierają ciekawszych kształtów, zapachów, kolorów. Po dłuższej chwili łapię się na tym, że wątki te byłyby świetnym zaczątkiem historii porywającej tłumy czytelników mojego bloga. Przekonana o tym, że tak błyskotliwych, niepowtarzalnych, wręcz genialnych myśli nie sposób zapomnieć do rana, zasypiam. Jakie jest moje zdziwienie, gdy późnym rankiem, jeszcze z zamkniętymi oczami staram się sobie przypomnieć jakież to piękne zdania i wątki snułam w głowie tuż przed zaśnięciem?! Kolejnego wieczoru przezorna i ubezpieczona (na stoliku leży kawałek papieru i długopis) kładę się do łóżka i daję porwać fali tych samych, z początku płytkich i błahych myśli z chwili na chwilę przechodzących jednak w głębokie rozmyślania. Niestety, rozmyślania są tak głębokie, że tonę w nich nie pamiętając, że na stoliku leżą materiały do ich utrwalenia. Efekt porannego przebudzenia potraficie chyba przewidzieć sami...
2.01.2012
Kleptomanka.
Nowy rok zaskoczył mnie jak nigdy dotąd. Zaszedł cicho od tyłu za plecami, na paluszkach, ubrany w ciepłe wełniane skarpety, a wszystko po to, bym nie poczuła, że już jest obecny w moim życiu. Przez to wszystko nie zdążyłam zauważyć zmian na dobre, które miały wkroczyć wraz z jego pojawieniem się. To cwaniak jeden. Mimo tego, może trochę z opóźnionym zapłonem, może trochę na siłę, ale jednak, zaczynam czuć, że będzie lepiej. Wszystkie drobne sprawy, którymi dotąd bardzo się gryzłam, odchodzą na plan dalszy. Czas pomyśleć o sobie pozytywnie. Wiem, że kraść nie wypada – jednak odważę się i skradnę ot tak, parę okruchów szczęścia życiu. Mam nadzieję, że zostanę kleptomanką i wejdzie mi to w krew, bo te okruchy szczęścia są mi teraz niezwykle potrzebne.
27.12.2011
Postanowienie na Nowy Rok.
Piękną wiosnę mamy tej zimy. Święta minęły, przyszedł czas na sylwestra. W tym roku obędzie się bez szaleństw. Zabawa ograniczy się do wygodnej pozycji przed ekranem telewizora, w stylowych kapciach i twarzowej piżamie. Jak co roku mam dylemat – spisywać listę postanowień na nowy rok czy nie? Tym razem mam tylko jedno postanowienie, którego chcę się trzymać naprawdę mocno. Jako osoba z przykładnym słomianym zapałem, imająca się różnych zadań, trudniejszych i łatwiejszych, rzadko kiedy doprowadzam je do szczęśliwego finału. Moim żelaznym postanowieniem, więc na przyszłe lata jest: ROZPOCZĘTE ZADANIA DOPROWADZAĆ DO KOŃCA. Tak mówi wyrocznia, czyli w tym przypadku – Ja. Zeszłoroczne postanowienie zostało wypełnione w 100% więc, jest szansa, że i z nowym sobie poradzę. Trzymajcie kciuki za mnie i za siebie. Ciekawam jakież to postanowienia mają moi czytelnicy…
Subskrybuj:
Posty (Atom)