Drodzy czytelnicy. Wprawdzie życzenia które chciałabym Wam niniejszym złożyć, do oryginalnych należeć nie będą, jednak podobno liczy się intencja. Tak więc wszystkim Wam - tym którzy odwiedzają tą stronę często, i tym którzy wpadli na nią po raz pierwszy i ostatni - życzę najserdeczniej jak umiem, wesołych, pogodnych, ciepłych świąt, spędzonych z tymi których kochacie najbardziej na świecie. Tak naprawdę każdy dzień spędzony z ukochanymi osobami można traktować jak osobne święto, Wigilia więc jest świętem podwójnym - i tak właśnie potraktujmy ten szczególny dzień.

24.12.2011
18.12.2011
Święta, święta...
Mimo iż za oknem brakuje białego puchu, na tydzień przed świętami nie trudno poczuć atmosferę tego rodzinnego święta, które nas czeka. Jako osoba antyklerykalna, przeżywająca swoistego rodzaju kryzys wiary w to, co wyższe, i tak cieszę się na tych kilka dni spędzonych z rodzinką w świąteczno - kłótliwym nastroju. Prawdę mówiąc, nastrój czuję już od paru tygodni, no bo jak tu go nie czuć, gdy idąc do pracy, człowiek od progu zamienia się w elfa z Mikołajowej pracowni, i wraz z setką dzieci przygotowuje cuda i cudeńka na szkolny kiermasz świąteczny. Nawet sprzątanie domu wpływa na mnie kojąco i oczyszcza z wszelkich napięć i złych emocji. Jednego tylko czego brakuje to drugiej osoby, z którą mogłabym dzielić się tym wszystkim co przeżywam. Liczę jednak na to, że w nadchodzącym roku będę mniej samotna a wszystkie pokrzywione sprawy zdołam magicznym sposobem wyprostować – czego i wam życzę.
11.12.2011
Smutne pożegnanie.
Wiem, to dziwne, że dorosła osoba może się tak bardzo przywiązać do domowego zwierzaka, a jednak. Dziś rano dopadł mnie smuteczek. Przyjaciel – papuga o imieniu Tadeusz - który towarzyszył mi przez połowę mojego życia zasnął bezpowrotnie. To była szorstka przyjaźń, naznaczona wieloma konfliktami, nie brakowało jednak chwil, które będę ciepło wspominać. W ciągu tych kilku dni jego odchodzenia, zdałam sobie sprawę jak trudne jest towarzyszenie komuś, kto powoli gaśnie. Trzeba nauczyć się mądrze towarzyszyć temu komuś, i choć mówię to z perspektywy domowego pupila, zrozumiałam, że takiemu egzaminowi w świecie ludzi poddawani jesteśmy nieustannie. Jedni przechodzą ten egzamin perfekcyjnie, inni niestety oblewają go sromotnie. Dla mnie decyzja o tym by nie usypiać Tadka, by mógł spokojnie sobie zasnąć wiązała się z kilkudniowym napięciem czy aby nie skazuję go na niepotrzebne cierpienie. Tych kilka dni towarzyszenia komuś, kogo nie chce się puszczać w nieznane wiele mnie kosztowało. Boję się nawet pomyśleć, co to będzie, gdy taki los spotka kogoś z moich bliskich mi osób. Lepiej więc może o tym nie myśleć…
5.12.2011
Singielka w gronie sparowanych.
Oto nadszedł ten czas, kiedy to na imprezach patrzy się na mnie jak na wymarły gatunek. Gatunek nosi nazwę bezdzietnej singielki. W sobotę miałam wielką przyjemność uczestniczyć w jednej z takich imprez – były to urodziny mojej siostry. Z początku czułam się trochę nie na miejscu. Wszyscy znajomi siostry są już po ślubie i pierwszych porodach. Tematem sztandarowym były metody usypiania dziecka tak, by nie wypadało z łóżeczka, oraz pierwsze zabawne słowa wypowiadane przez super inteligentne pociechy znajomych. Wspomnienia z wesel również zajmowały mocną pozycję. A ja co? A ja nic. Siedziałam cichutko, popijając mojito i przysłuchując się tym rozmowom. Od czasu do czasu przez głowę przewijało się pytanie – zaraz, zaraz, a gdzie jest moje życie rodzinne? Gdzie ten mąż, i te dzieci? Jednak z każdym kolejnym łykiem mojito pytanie jakby bladło i uciekało z głowy robiąc miejsce ogólnej wesołości. Piszę o tym wieczorze ponieważ nieraz słyszałam opinie, że singielka w sparowanym i dzieciatym towarzystwie nie czuje się najlepiej. Nie mogąc podzielić się swoimi bogatymi doświadczeniami z życia rodzinnego odbierana jest przez resztę mężatek jako zagrożenie, bo jako jedyna ma wolną rękę w podrywaniu ich mężów. Chciałam wszem i wobec obalić ten mit. Ja bawiłam się znakomicie. Dla mnie cudzy mąż to świętość, tematy do rozmów również się znalazły. Moje drogie singielki, nie bójmy się sparowanych. Drodzy sparowani nie bójcie się singielek. Grunt do dobra zabawa.
1.12.2011
Mąż do wynajęcia.
Jadę ja sobie zmęczona po pracy tramwajem. Jak zwykle zatopiona w swoich myślach po sam czubek kory mózgowej. Myślę ja sobie o dzieciakach z pracy i ich wielkich dziecięcych dramacikach, jednocześnie wzrokiem prześlizgując się po obrazkach migających za szybą. Czuję jak coś dziwnego wyrywa mnie z objęć moich przemyśleń i przywołuje na powierzchnię świadomości. Patrzę ja sobie na bok jednego z samochodów dostawczych i czytam – „MĄŻ DO WYNAJĘCIA – ZADZWOŃ I POWIEDZ Z CZYM MASZ PROBLEM, MĄŻ DO WYNAJĘCIA TO W MIG ZAŁATWI”. Jadę ja sobie w dalszą drogę, ubawiona po pachy, i do końca trasy w głowie kołacze mi tylko jedna myśl – oj przydałby mi się taki mąż do wynajęcia, oj przydał…
28.11.2011
Dar życia.
Moi drodzy, święta zbliżają się wielkimi krokami. Mimo że śniegu za oknami brak i temperatura powyżej zera mało mają wspólnego z grudniem, to w powietrzu już się czuje to oczekiwanie na coś wielkiego i uroczystego. Z okazji nadchodzących świąt postanowiłam podarować prezent podwójny. Zarejestrowałam się w banku dawców szpiku kostnego. Prezent jest podwójny, bo być może trafi do kogoś, komu uratuje życie, jednocześnie ratując moje. Świadomość zrobienia czegoś dobrego dla innych sprawia, że zaczynam widzieć sens mojego bycia tu i teraz. Serdecznie namawiam wszystkich niezdecydowanych do dołączenia do banku dawców szpiku kostnego. Prezent nadziei na zdrowe oraz długie życie bez widma choroby to najpiękniejszy dar, jaki możemy ofiarować drugiej osobie. Chętnych odsyłam na stronę internetową stowarzyszenia DKMS. Tam znajdziecie wszystkie niezbędne informacje dotyczące przeszczepów oraz tego jak w prosty sposób, nawet bez ruszania się z domu, zostać potencjalnym dawcą szpiku kostnego. Wszystkich Was gorąco do tego namawiam. Podarujcie sobie i komuś najpiękniejszy prezent – DAR ŻYCIA.
27.11.2011
20.11.2011
Przemyślenia.
Wczorajszego dnia poczynione zostały przeze mnie wczesne zakupy świąteczne. Urodziny, imieniny, gwiazdki i mikołaje – na każdą z tych okazji musiałam wynaleźć coś odpowiedniego. Jestem z siebie dumna gdyż z trudem, – ale jednak – zmieściłam się w planowanym budżecie. No, może nie do końca, bo do sprezentowania pozostała jeszcze głowa naszej rodziny – ukochany Tato - ale czasu na poszukiwania odpowiedniej jednostki prezentowej jest jeszcze sporo. Wraz z nadchodzącym końcem roku – wiem, wiem to dopiero za dwa miesiące – nachodzą mnie myśli podsumowujące cały 2011 rok. Dla mnie ten rok zaczął się trzęsieniem ziemi tylko po to by z każdym kolejnym dniem aplikować więcej i więcej napięcia. Rok wielkiej próby samodzielności i zaufania do samej siebie, okraszony okruszkami ulotnego szczęścia. Na ostateczne podsumowanie nadejdzie jeszcze odpowiednia chwila, tymczasem czuję, że z całej tej próby wyszłam zwycięsko. Nie poddaję się i nareszcie czuję, że wkraczam w nowe życie pozostawiając to co było, daleko za mną.
15.11.2011
Kobiecy dylemat.
Oto kobiecy dylemat na dziś – w obliczu zagłady jednego z obcasów moich bucików do salsy kupić sobie:
A – piękne, srebrne (o takim kolorze marzyłam odkąd oglądnęłam kultowy film „Dirty Dancing”), buciki na obcasie, który powoduje notoryczną niestabilność mojej osoby na parkiecie i widmo upadku (swoją drogą czasem partner się przydaje, jako niezła podpórka), na które w tej chwili mnie nie stać finansowo, czy:
B – ładne, również srebrne baletko – jazzówki, zupełnie płaskie, dające komfort stabilności w tańcu, na które w tej chwili mnie troszkę mniej nie stać.
Dylemat polega na tym, że baletki w przeciwieństwie do obcasów nie wyglądają tak ponętnie. Wkładając obcas na treningi zawsze czułam się mega kobieco, wyjątkowo mimo zachwiań i niepewności kroku. Co wybrać, co wybrać, co wybrać?…
13.11.2011
Listopadowa melancholia.
Czasem ciężko nam wykrzesać z siebie odrobinę uśmiechu, gdy świadomość brutalności świata daje nam się we znaki. Ostatnich kilka tygodni doświadczałam myśli związanych z niebytem i pytaniem czy warto cokolwiek robić, tworzyć, skoro po drugiej stronie życia być może nic już na nas nie czeka. Zupełna nicość. Trudno mi jest powrócić do stanu słodkiej nieświadomości i beztroskiego doświadczania życia. Mimo wszystko chcę nadal pisać pogodne teksty skłaniające innych do uśmiechu. Być może uśmiech innych będzie na tyle zaraźliwy by wypędzić z mojej głowy listopadową melancholię. Uczę się na nowo czerpać radość z drobnych spraw. Najlepszymi nauczycielami są obcy ludzie, których spotykam na codziennych spacerach z psem. Potrafią jednym słowem, gestem, uśmiechem, wskrzesić we mnie ciepło. Oby jak najwięcej takich chwil i takich ludzi, bo bez nich mój płomyk nadziei dawno przestałby się tlić. Zatem, uśmiech proszę.
5.11.2011
Szuro - buranie.
Dzisiejszy dzień należał do tych, które nazywam Szuro - buraniem. Gdyby czyjaś wyobraźnia nie nadążyła za rozszyfrowaniem tegoż wyrażenia podpowiem, że chodzi o gruntowne sprzątanie. Bąbelki piany czyszczącej uderzyły mi do głowy przynosząc wielką ulgę. Przy sprzątaniu nie myśli się o problemach. Myśli się raczej o tym jak umyć okno nie wypadając z drugiego piętra na chodnik, (co jest niewskazane w dzień szuro - burania, bo któż wtedy sprzątnie mokrą plamę sprzed domu, gdy tą mokrą plamą będę JA?). Okna umyte, zasłony i firanki wyprane, pająki ze wszystkich kątów w pokoju wciągnięte do odkurzacza. Bosko zmęczona teraz mogę się zaprosić na inhalację czyściutkim powietrzem w pokoju. Tak przy okazji chyba zaproszę na tą inhalację również kubek białej herbaty i okład z kwaśnej wody, bo myjąc okna trachnęłam się śrubą prosto w łokieć. Życzę wam równie przyjemnego dnia.
3.11.2011
31.10.2011
Wstrząs wtórny.
W sobotę przeniosłam się na jeden dzień do bajki gdzie wszystko jest tak jak powinno. Piękna sceneria, drzewa wybuchające feerią barw od ognistych czerwieni, przez złoto kończąc na zgaszonych brązach. Piękni, szczęśliwi ludzie, lekko rozchichotani, – bo pod wpływem pysznego kalifornijskiego wina. Jednak każda bajka kiedyś się kończy. Moja skończyła się dawno temu, a ta sobota była tylko wstrząsem wtórnym.
27.10.2011
26.10.2011
Urodziny!
26.10.1982r. dokładnie o 16.45 na świecie pojawiła się mała istota z czarnymi jak bezgwiezdna noc włoskami. Małej istocie wcale się nie spieszyło na świat. Spóźniona o kilka długich, pełnych oczekiwań dni. Spoglądając na otaczający ją świat nie mogła złapać oddechu – to pewnie z wrażenia, że świat jest taki piękny. Do dnia dzisiejszego otaczający ją świat zadziwia ją, wywołując salwy śmiechu lub oburzenia. 26.10.1982r. urodziłam się JA!
22.10.2011
Beczka dziegdziu.
Uwięzieni we własnym ciele. Żyjący swoim wewnętrznym życiem. Nierozumiani przez innych ludzi. Kilka dni temu obejrzałam reportaż, który poruszył mnie do głębi. Reportaż dotyczył dzieci zupełnie zdrowych umysłowo nie mogących jednak skontaktować się ze światem zewnętrznym z powodu ułomności ciała. Bohater tego krótkiego obrazu przez wiele lat był uważany za osobę ułomną psychicznie. Nie mógł powiedzieć, że myśli i czuje tak samo jak my wszyscy. Osoby zajmujące się nim nie zauważyli, że jego przejawy buntu – nieskładne machanie głową, rękami, nogami, odmawianie przyjmowania pokarmu na leżąco – to jedynie objawy padaczki. Ogromnym zbiegiem okoliczności znalazła się osoba, która dostrzegła w tym chłopcu coś więcej niż tylko chore ciało. Zaczęła uczyć go języka obrazkowego. Okazało się, że chłopiec potrafi rozmawiać, mówić o swoich pragnieniach, niespełnionych marzeniach, cierpieniu związanym z jego chorobą. Chłopiec po pewnym czasie zaczął nawet pisać wiersze. Oglądając ten materiał miałam łzy w oczach. Ile dzieci w Polsce i na całym świecie uwięzionych we własnym ułomnym ciele cierpi gdyż my – zdrowi ludzie - nie potrafimy odczytywać ich myśli, pragnień, marzeń i frustracji? Wiem, ludzie nie lubią oglądać i czytać o tej okrutnej stronie życia. Temat cierpienia jest trudny i poruszający do głębi. Czasem jednak warto spojrzeć cierpieniu w sam środek czarnych krępujących ruchy oczu. Jeszcze bardziej wartościowym jest pomoc osobom, którym życie zamiast miodu zaoferowało jedynie beczkę dziegdziu.
15.10.2011
14.10.2011
Z okazji Dnia Belfra - wszystkiego najlepszego!!!
Today is my day. Dziś obchodzę dzień nauczyciela. Z tejże wspaniałej okazji mam zamiar trochę się polenić. Wprawdzie do pracy iść muszę, ale tylko na 1,5 godzinki. Zresztą, co to za praca, gdy wokół plątają się tak zabawne pełne pozytywnej energii krasnale. Wczoraj z okazji święta belfrów dzieciaki osłodziły mi trochę życie czekoladkami. Najzabawniejsze jest to, że czekoladki dostałam od dziecka, którego w ogóle nie kojarzyłam z imienia. Musiałam mieć głupią minę, gdy stało to maleństwo przede mną i składało życzenia. Przemyka mi przez głowę tylko jedna myśl – jak to dobrze, że jestem belfrem z powołania. Wykonując tą pracę przynajmniej wiem, że znalazłam się we właściwym miejscu, czego i wam wszystkim życzę.
9.10.2011
Proces twórczy.
Po cichutku, na paluszkach wyszło ze mnie coś, czego nigdy bym u siebie nie podejrzewała. Przez te wszystkie lata chowało się w kątach mojego umysłu, by w ostatnich dniach, opleść uporczywą pajęczyną chęci moje myśli. Pajęczyna, jaka jest – każdy widzi. Lepka, niebywale wytrzymała i niepodatna na próby całkowitego wyeliminowania. Nie będąc w stanie dłużej bronić się przed jej uściskiem, poddałam się jej całkowicie. Cóż to takiego to COŚ – spytacie. Moi drodzy, to wszechogarniająca chęć tworzenia. Padło na biżuterię techniką sutasz. Od kilku dni o niczym innym nie myślę. Nawet w nocy śnią mi się misternie układane wzory i kolory, koraliki i minerały. Dziś usiadłam do komputera z zamiarem wirtualnego spaceru po sklepach internetowych oferujących iście kuszące akcesoria biżuteryjne. Spacer wprawdzie nie męczy nóg, ale umysł na pewno. Jak tu wybrać kolory nici i koralików tak, b y wszystko do siebie pasowało? Nie wiedziałam, że proces twórczy może być aż tak bolesny i męczący. Mam jednak nadzieję, że efekt końcowy przyniesie ze sobą tak oczekiwaną twórczą ulgę.
7.10.2011
Wypadek przy pracy.
Jak dobrze znów widzieć świat w ostrościach. Nie pisałam długo, ponieważ nieszczęśliwym trafem w zeszły piątek trafiłam do szpitala z zepsutym oczkiem. Oczko się zepsuło w pracy, za sprawą iście celnie kopniętej piłki posłanej wprost w moje ślepia. Trzy dni spędzone w szpitalu, a potem kolejne dni nic niezrobienia w domu strasznie mnie wymęczyły. Okulary rozpadły się w drobny mak, więc widząc w nieostrościach przez tydzień czułam się jak dziecko we mgle. Na szczęście dziś odebrałam parę nowiutkich okien na świat. Oko wraca do normy, choć niestety jeszcze trochę potrwa zanim będę mogła wrócić do tańca. Na koniec chciałabym podziękować całemu personelowi okulistyki ze szpitala Rydygiera za tak wspaniałą opiekę, dzięki której czułam się tam jak we własnym domu a uśmiech nie schodził mi z twarzy nawet przy nieprzyjemnych badaniach. Stokrotne dzięki!
Subskrybuj:
Posty (Atom)