Moi drodzy, święta zbliżają się wielkimi krokami. Mimo że śniegu za oknami brak i temperatura powyżej zera mało mają wspólnego z grudniem, to w powietrzu już się czuje to oczekiwanie na coś wielkiego i uroczystego. Z okazji nadchodzących świąt postanowiłam podarować prezent podwójny. Zarejestrowałam się w banku dawców szpiku kostnego. Prezent jest podwójny, bo być może trafi do kogoś, komu uratuje życie, jednocześnie ratując moje. Świadomość zrobienia czegoś dobrego dla innych sprawia, że zaczynam widzieć sens mojego bycia tu i teraz. Serdecznie namawiam wszystkich niezdecydowanych do dołączenia do banku dawców szpiku kostnego. Prezent nadziei na zdrowe oraz długie życie bez widma choroby to najpiękniejszy dar, jaki możemy ofiarować drugiej osobie. Chętnych odsyłam na stronę internetową stowarzyszenia DKMS. Tam znajdziecie wszystkie niezbędne informacje dotyczące przeszczepów oraz tego jak w prosty sposób, nawet bez ruszania się z domu, zostać potencjalnym dawcą szpiku kostnego. Wszystkich Was gorąco do tego namawiam. Podarujcie sobie i komuś najpiękniejszy prezent – DAR ŻYCIA.

28.11.2011
27.11.2011
20.11.2011
Przemyślenia.
Wczorajszego dnia poczynione zostały przeze mnie wczesne zakupy świąteczne. Urodziny, imieniny, gwiazdki i mikołaje – na każdą z tych okazji musiałam wynaleźć coś odpowiedniego. Jestem z siebie dumna gdyż z trudem, – ale jednak – zmieściłam się w planowanym budżecie. No, może nie do końca, bo do sprezentowania pozostała jeszcze głowa naszej rodziny – ukochany Tato - ale czasu na poszukiwania odpowiedniej jednostki prezentowej jest jeszcze sporo. Wraz z nadchodzącym końcem roku – wiem, wiem to dopiero za dwa miesiące – nachodzą mnie myśli podsumowujące cały 2011 rok. Dla mnie ten rok zaczął się trzęsieniem ziemi tylko po to by z każdym kolejnym dniem aplikować więcej i więcej napięcia. Rok wielkiej próby samodzielności i zaufania do samej siebie, okraszony okruszkami ulotnego szczęścia. Na ostateczne podsumowanie nadejdzie jeszcze odpowiednia chwila, tymczasem czuję, że z całej tej próby wyszłam zwycięsko. Nie poddaję się i nareszcie czuję, że wkraczam w nowe życie pozostawiając to co było, daleko za mną.
15.11.2011
Kobiecy dylemat.
Oto kobiecy dylemat na dziś – w obliczu zagłady jednego z obcasów moich bucików do salsy kupić sobie:
A – piękne, srebrne (o takim kolorze marzyłam odkąd oglądnęłam kultowy film „Dirty Dancing”), buciki na obcasie, który powoduje notoryczną niestabilność mojej osoby na parkiecie i widmo upadku (swoją drogą czasem partner się przydaje, jako niezła podpórka), na które w tej chwili mnie nie stać finansowo, czy:
B – ładne, również srebrne baletko – jazzówki, zupełnie płaskie, dające komfort stabilności w tańcu, na które w tej chwili mnie troszkę mniej nie stać.
Dylemat polega na tym, że baletki w przeciwieństwie do obcasów nie wyglądają tak ponętnie. Wkładając obcas na treningi zawsze czułam się mega kobieco, wyjątkowo mimo zachwiań i niepewności kroku. Co wybrać, co wybrać, co wybrać?…
13.11.2011
Listopadowa melancholia.
Czasem ciężko nam wykrzesać z siebie odrobinę uśmiechu, gdy świadomość brutalności świata daje nam się we znaki. Ostatnich kilka tygodni doświadczałam myśli związanych z niebytem i pytaniem czy warto cokolwiek robić, tworzyć, skoro po drugiej stronie życia być może nic już na nas nie czeka. Zupełna nicość. Trudno mi jest powrócić do stanu słodkiej nieświadomości i beztroskiego doświadczania życia. Mimo wszystko chcę nadal pisać pogodne teksty skłaniające innych do uśmiechu. Być może uśmiech innych będzie na tyle zaraźliwy by wypędzić z mojej głowy listopadową melancholię. Uczę się na nowo czerpać radość z drobnych spraw. Najlepszymi nauczycielami są obcy ludzie, których spotykam na codziennych spacerach z psem. Potrafią jednym słowem, gestem, uśmiechem, wskrzesić we mnie ciepło. Oby jak najwięcej takich chwil i takich ludzi, bo bez nich mój płomyk nadziei dawno przestałby się tlić. Zatem, uśmiech proszę.
5.11.2011
Szuro - buranie.
Dzisiejszy dzień należał do tych, które nazywam Szuro - buraniem. Gdyby czyjaś wyobraźnia nie nadążyła za rozszyfrowaniem tegoż wyrażenia podpowiem, że chodzi o gruntowne sprzątanie. Bąbelki piany czyszczącej uderzyły mi do głowy przynosząc wielką ulgę. Przy sprzątaniu nie myśli się o problemach. Myśli się raczej o tym jak umyć okno nie wypadając z drugiego piętra na chodnik, (co jest niewskazane w dzień szuro - burania, bo któż wtedy sprzątnie mokrą plamę sprzed domu, gdy tą mokrą plamą będę JA?). Okna umyte, zasłony i firanki wyprane, pająki ze wszystkich kątów w pokoju wciągnięte do odkurzacza. Bosko zmęczona teraz mogę się zaprosić na inhalację czyściutkim powietrzem w pokoju. Tak przy okazji chyba zaproszę na tą inhalację również kubek białej herbaty i okład z kwaśnej wody, bo myjąc okna trachnęłam się śrubą prosto w łokieć. Życzę wam równie przyjemnego dnia.
3.11.2011
31.10.2011
Wstrząs wtórny.
W sobotę przeniosłam się na jeden dzień do bajki gdzie wszystko jest tak jak powinno. Piękna sceneria, drzewa wybuchające feerią barw od ognistych czerwieni, przez złoto kończąc na zgaszonych brązach. Piękni, szczęśliwi ludzie, lekko rozchichotani, – bo pod wpływem pysznego kalifornijskiego wina. Jednak każda bajka kiedyś się kończy. Moja skończyła się dawno temu, a ta sobota była tylko wstrząsem wtórnym.
27.10.2011
26.10.2011
Urodziny!
26.10.1982r. dokładnie o 16.45 na świecie pojawiła się mała istota z czarnymi jak bezgwiezdna noc włoskami. Małej istocie wcale się nie spieszyło na świat. Spóźniona o kilka długich, pełnych oczekiwań dni. Spoglądając na otaczający ją świat nie mogła złapać oddechu – to pewnie z wrażenia, że świat jest taki piękny. Do dnia dzisiejszego otaczający ją świat zadziwia ją, wywołując salwy śmiechu lub oburzenia. 26.10.1982r. urodziłam się JA!
22.10.2011
Beczka dziegdziu.
Uwięzieni we własnym ciele. Żyjący swoim wewnętrznym życiem. Nierozumiani przez innych ludzi. Kilka dni temu obejrzałam reportaż, który poruszył mnie do głębi. Reportaż dotyczył dzieci zupełnie zdrowych umysłowo nie mogących jednak skontaktować się ze światem zewnętrznym z powodu ułomności ciała. Bohater tego krótkiego obrazu przez wiele lat był uważany za osobę ułomną psychicznie. Nie mógł powiedzieć, że myśli i czuje tak samo jak my wszyscy. Osoby zajmujące się nim nie zauważyli, że jego przejawy buntu – nieskładne machanie głową, rękami, nogami, odmawianie przyjmowania pokarmu na leżąco – to jedynie objawy padaczki. Ogromnym zbiegiem okoliczności znalazła się osoba, która dostrzegła w tym chłopcu coś więcej niż tylko chore ciało. Zaczęła uczyć go języka obrazkowego. Okazało się, że chłopiec potrafi rozmawiać, mówić o swoich pragnieniach, niespełnionych marzeniach, cierpieniu związanym z jego chorobą. Chłopiec po pewnym czasie zaczął nawet pisać wiersze. Oglądając ten materiał miałam łzy w oczach. Ile dzieci w Polsce i na całym świecie uwięzionych we własnym ułomnym ciele cierpi gdyż my – zdrowi ludzie - nie potrafimy odczytywać ich myśli, pragnień, marzeń i frustracji? Wiem, ludzie nie lubią oglądać i czytać o tej okrutnej stronie życia. Temat cierpienia jest trudny i poruszający do głębi. Czasem jednak warto spojrzeć cierpieniu w sam środek czarnych krępujących ruchy oczu. Jeszcze bardziej wartościowym jest pomoc osobom, którym życie zamiast miodu zaoferowało jedynie beczkę dziegdziu.
15.10.2011
14.10.2011
Z okazji Dnia Belfra - wszystkiego najlepszego!!!
Today is my day. Dziś obchodzę dzień nauczyciela. Z tejże wspaniałej okazji mam zamiar trochę się polenić. Wprawdzie do pracy iść muszę, ale tylko na 1,5 godzinki. Zresztą, co to za praca, gdy wokół plątają się tak zabawne pełne pozytywnej energii krasnale. Wczoraj z okazji święta belfrów dzieciaki osłodziły mi trochę życie czekoladkami. Najzabawniejsze jest to, że czekoladki dostałam od dziecka, którego w ogóle nie kojarzyłam z imienia. Musiałam mieć głupią minę, gdy stało to maleństwo przede mną i składało życzenia. Przemyka mi przez głowę tylko jedna myśl – jak to dobrze, że jestem belfrem z powołania. Wykonując tą pracę przynajmniej wiem, że znalazłam się we właściwym miejscu, czego i wam wszystkim życzę.
9.10.2011
Proces twórczy.
Po cichutku, na paluszkach wyszło ze mnie coś, czego nigdy bym u siebie nie podejrzewała. Przez te wszystkie lata chowało się w kątach mojego umysłu, by w ostatnich dniach, opleść uporczywą pajęczyną chęci moje myśli. Pajęczyna, jaka jest – każdy widzi. Lepka, niebywale wytrzymała i niepodatna na próby całkowitego wyeliminowania. Nie będąc w stanie dłużej bronić się przed jej uściskiem, poddałam się jej całkowicie. Cóż to takiego to COŚ – spytacie. Moi drodzy, to wszechogarniająca chęć tworzenia. Padło na biżuterię techniką sutasz. Od kilku dni o niczym innym nie myślę. Nawet w nocy śnią mi się misternie układane wzory i kolory, koraliki i minerały. Dziś usiadłam do komputera z zamiarem wirtualnego spaceru po sklepach internetowych oferujących iście kuszące akcesoria biżuteryjne. Spacer wprawdzie nie męczy nóg, ale umysł na pewno. Jak tu wybrać kolory nici i koralików tak, b y wszystko do siebie pasowało? Nie wiedziałam, że proces twórczy może być aż tak bolesny i męczący. Mam jednak nadzieję, że efekt końcowy przyniesie ze sobą tak oczekiwaną twórczą ulgę.
7.10.2011
Wypadek przy pracy.
Jak dobrze znów widzieć świat w ostrościach. Nie pisałam długo, ponieważ nieszczęśliwym trafem w zeszły piątek trafiłam do szpitala z zepsutym oczkiem. Oczko się zepsuło w pracy, za sprawą iście celnie kopniętej piłki posłanej wprost w moje ślepia. Trzy dni spędzone w szpitalu, a potem kolejne dni nic niezrobienia w domu strasznie mnie wymęczyły. Okulary rozpadły się w drobny mak, więc widząc w nieostrościach przez tydzień czułam się jak dziecko we mgle. Na szczęście dziś odebrałam parę nowiutkich okien na świat. Oko wraca do normy, choć niestety jeszcze trochę potrwa zanim będę mogła wrócić do tańca. Na koniec chciałabym podziękować całemu personelowi okulistyki ze szpitala Rydygiera za tak wspaniałą opiekę, dzięki której czułam się tam jak we własnym domu a uśmiech nie schodził mi z twarzy nawet przy nieprzyjemnych badaniach. Stokrotne dzięki!
29.09.2011
28.09.2011
Sukces.
Pierwszy tydzień pracy za mną. Tydzień zwieńczony sukcesem. Dzieciaki ze świetlicy są wniebowzięte, że w szeregach ich Pań pojawiła się taka, która wysłucha, pogada a jak trzeba nawet zagra w piłkę. Moja elektryzująca osobowość sprawia, że podczas wyjść na boisko szkolne mam swoją własną wesołą ochronę. Radośni i rozwrzeszczani pierwszoklasiści podążają moim śladem jak dobrze wytrenowani Indianie. Być może praca w świetlicy szkolnej to nie jest szczyt marzeń, ale jest gwarantem dobrego humoru przez cały dzień. Jako specjalistka od dzieciaków w różnym wieku każdemu dorosłemu ponurakowi wypisałabym receptę – przynajmniej jeden dzień spędzony w świetlicy – uśmiech i dobry nastrój na resztę tygodnia murowany.
20.09.2011
Reggaeton - lek na melancholię.
Pierwsze zajęcia z reggaeton-u za mną. Było naprawdę wspaniale. Gdy wyjechałam do Warszawy moją odskocznią od problemów stała się salsa. Cotygodniowe zajęcia z genialną instruktorką Agnieszką Wójcikowską (kto jest z Warszawy polecam gorrrąco zajęcia w Salsa Libre) wpompowywały mi w płuca tyle życiodajnego tlenu, że starczało na oddech na kolejne 6 dni zmagań z życiem. Myślę, że z reggaeton-em będzie podobnie. Już czuję, że cudownym sposobem taniec oderwał mnie na chwilę od niepokojących myśli. Niby mam pracę, niby mam gdzie mieszkać – niby mój świat zaczyna się układać, ale czarne myśli nadal czyhają na mnie. Wystarczy, że choć na chwilę stracę panowanie nad myślami, a zza rogu wychyla się paluch ze szpiczasto zakończonym szponem, dając mi jasno i wyraźnie do zrozumienia, że melancholia nie śpi. Dziś pisząc ten post na chwilę zrzuciłam zbroję sarkazmu i dobrego humoru. Czasem trzeba przyjrzeć się własnym myślom by nabrać do nich odpowiedniego dystansu. Mimo wszystko chciałabym, aby tych chwil melancholii było coraz mniej. Wiem jedno - reggaeton na pewno mi w tym pomoże.
17.09.2011
Moje miasto nocą.
Kto zgadnie skąd zrobiono to zdjęcie? Dla ułatwienia dodam że widnieje na nim mój ukochany magiczny Kraków.
15.09.2011
Poranki przed świtem.
Udało się! Od poniedziałku zasilę szeregi szczęśliwie pracujących. Dziś doświadczyłam przyjemności wstania przed świtem. Czas nagli, a ja muszę zrobić badania do pracy. Rzadko kiedy mam okazję wstać o tak wczesnej porze, ale gdy już wstanę, chłonę poranek wszystkimi zmysłami. Wychodzisz z domu jeszcze przed świtem i widzisz tych wszystkich nie dobudzonych ludzi. Po plecach przechodzą dreszcze ekscytacji – co też dzisiaj się dobrego wydarzy, co mnie spotka…a spotkało wykolejenie tramwaju…Mijając po kolei dziesiątki piekarń, chłoniesz słodki, wręcz otulający zapach pieczywa i słodkich bułeczek. Mówisz sobie po cichu - ten dzień należy do Ciebie. Czasem warto wstać wcześniej by móc poczuć się panem życia choć przez tych kilka pierwszych minut o poranku.
Subskrybuj:
Posty (Atom)