Wyprawa tam i z powrotem zaliczona. "Tam" - czyli do Zakopanego, "Z powrotem" - do Krakowa. Nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby nie to, że podróż przebyłam samotnie za kierownicą auta osobowego zwanego pieszczotliwie "Madzią". Dla mnie to wyczyn porównywalny z wyprawą w Himalaje. Macie przed sobą osobę która potrafi zagubić się na Krakowskim Rynku mimo, że jest krakowianką od urodzenia. Technicznie rzecz ujmując uważam siebie za nie najgorszego kierowcę (narzeczony pewnie miałby w tej kwestii odmienne zdanie). Największy kłopot powstaje wtedy gdy nie wiem którą drogą mam się kierować. Droga do Zakopanego jest prosta jak w pysk strzelił, a jednak przed wyjazdem wcale nie czułam się pewnie. "Tam" przebyłam bez niechcianych niespodzianek. Chwilę grozy przeżyłam jednak na trasie "z powrotem". Przy zjeździe z autostrady spanikowałam myśląc, że wybrałam złą drogę. Poczułam prąd w ciele i myśli o czarnej d... w której się znalazłam. Milion myśli co zrobię jak wyjadę w miejscu w którym wcale nie chciałam się znaleźć. Na szczęście czarna d... okazała się zjazdem prawidłowym, i po chwili dziękowałam aniołom za moje powodzenie doprowadzenia podróży do szczęśliwego końca. Wprawni kierowcy czytając ten tekst pewnie stukają się w głowę i padają ze śmiechu, ja jednak jestem z siebie dumna. Nie ma to jak przełamywanie własnych strachów, jakiekolwiek by one były.

16.10.2016
6.10.2016
Scarlett..
Owładnięta rozmyślaniami nad moją przyszłością, mimowolnie powróciłam na chwil kilka do swojej przeszłości. Palce poruszające się po klawiaturze laptopa niczym błyskawica, wystukały adres mojego poprzedniego bloga. Czytam ja sobie wpisy sprzed kilku lat, odwiedzam zakurzone zakamarki swojej duszy. Uśmiecham się czytając te przesiąknięte ironią i dystansem do siebie samej teksty. Coraz mniej piszę...Sprawy których ostatnio doświadczyłam dotknęły mnie do żywego. Staram się z całych sił, by w przyszłość jednak patrzyć z optymizmem. Pytania które majaczą we mnie staram się odsuwać na wieczne jutro (tak właśnie robiła to moja ulubiona bohaterka literacka - Scarlett O'Hara). Póki dzierżę w ręku oręż w postaci dystansu do świata wiem, że jestem wygraną. Dystans ten jednak czasem niebezpiecznie się skraca pozostawiając zbyt wiele miejsca na rozmyślania o przeszłości...
Ps. następnym razem obiecuję zaprosić do swojego tekstu Ironię. Mimo podłego charakteru zawsze poprawia mi ona humor :)
20.12.2015
Świąteczne ubieranie choinki.
Oto nadeszła ta arcytrudna chwila związana z Bożym Narodzeniem. Trzeba wspiąć się na szczyt ekwilibrystyki manualnej i ubrać wreszcie choinkę. Bitwa w tym roku jest o tyle cięższa, że na pomoc zielonemu drzewku ruszyła Kulka - kotka, która od pierwszego niuchnięcia różowego noska zapałała do choinki gorącym uczuciem - dodam tylko że to pierwsze święta Kulki. Miłość ta najprawdopodobniej zakończy się katastrofą (najpewniej omdleniem plastikowego drzewka w futrzanym uścisku łapek kotki). Nie ma jednak na co czekać. Projekt migającej światełkami, obsypanej czerwonymi piórkami, z mnóstwem szklanych bombek na gałązkach choinki uległ pewnym modyfikacjom. Światełka ustawione na tryb niemigający, piórka zastąpiłam białymi gwiazdkami a szklane bańki ustąpiły miejsca wersją - "zrzuć mnie razem z choinką a i tak się nie rozbiję". Efekt - powalający - w przenośni ale i dosłownie...
Choinka już stoi a pod nią pierwszy gwiazdkowy prezent...PREZENT!? Przecież na prezenty za wcześnie! Ach nie, to nie prezent, to tylko KULKA!
1.11.2015
Wyszeptana prośba.
Gęsty, nieprzenikniony las...Poza granicami lasu piętrzące się góry których szczyty znikają w gęstej mgle. Pośrodku tego lasu maleńka polana. Pośród drzew nie widać żadnej ścieżki która by do tej polanki prowadziła. Tylko te wysokie, rozłożyste, iglaste drzewa trzymają ją w żelaznym uścisku, żeby nie czmychnęła ukradkiem. Cicha, spokojna, momentami nawet uśmiechnięta w promieniach słońca. Częściej jednak przygaszona, smutna, nawet zła na te drzewa, które trzymają ją w miejscu nie dając chwili oddechu. Krzyczeć jej się chce, całym swoim maleńkim bytem chce krzyknąć lecz drzewa przerywają ten krzyk w połowie sylaby...
Chciałaby tylko by usłyszało wyszeptaną prośbę. Jestem gotowa więc przyjdź do mnie...
8.03.2015
Oriental Dreams Festival - spełnienie marzeń.
Jedno z moich największych życiowych marzeń ziściło się w piątek. Po raz pierwszy w życiu dostąpiłam zaszczytu wystąpienia na scenie jako tancerka. Wiele godzin treningów, stres, przygotowanie stroju, łzy gdy nie wychodziło tak jak trzeba - wszystko to, zaprowadziło mnie i dziewięć pozostałych dziewczyn na parkiet sceny Oriental Dreams Festival. Grupa pokazowa szkoły tańca Nadira Orient dała z siebie wszystko, by w tym szczególnym dniu zatańczyć najpiękniej jak potrafimy. Wyjście na scenę w zupełnych ciemnościach, migotanie brokatu w świetle lamp, uśmiechnięte twarze nielicznej acz przemiłej publiczności - wszystko to pozostanie w mojej pamięci. Dwa miesiące pracy zamknęłyśmy w czterech minutach występu otwierającego festival. Mam nadzieję że to całkiem niezły początek mojej przygody z tańcem orientalnym...
22.09.2014
Polska!!! Biało - Złoci!!!
Polska!!!!! Biało - Czerwoni!!!! - Zdarte gardło daje dziś o sobie znać. W końcu ja i A. byliśmy jednym z tysięcy gardeł udzielających się w finale siedząc na trybunach Katowickiego Spodka. Atmosfera magiczna. Kibice siedzący obok nie pozwalali nam na odpoczynek - trzeba było, mówiąc kolokwialnie, drzeć ryjka tak, by ich wszystkich przekrzyczeć. Dłonie same układały się do oklasków. Gratuluję BIAŁO - ZŁOTEJ REPREZENTACJI POLSKI wygranej i dziękuję za piękne emocje które pozostaną w nas do końca życia. Wnukom nie omieszkam opowiedzieć jak babcia z dziadkiem kibicowali na trybunach podczas złotego finału mistrzostw świata. Polska!!! Polska!!! Polska!!!
12.01.2014
Słodko-gorzki początek nowego roku.
Tknięta ogromną tęsknotą za moją Drugą Połową, chcąc choć odrobinę osłodzić sobie czas oczekiwania wpakowałam się w wir drożdżowego szaleństwa. Poniżej publikuję efekty tegoż szaleństwa.
Słodkich ślimaczków upiekłam tyle, że starczyłoby dla pułku Wojska Polskiego.
SMACZNEGO!
MNIAM :)
15.09.2013
Biegiem przez życie.
Tydzień temu wskrzesiłam swoje treningi biegowe. Przełamać
się nie było łatwo – w pamięci bowiem wciąż czaił się obraz rozwścieczonego psa
goniącego mnie po parku podczas mojej pierwszej próby biegowej – a było to
kilka lat temu. Mimo początkowej niechęci do ukazania światu swojej dyszącej
jak lokomotywa wersji kobiety ledwo truchtającej, przełamałam się i oto dziś
trening zakończył się szerokim uśmiechem na mojej twarzy. W czasie biegu
spotkałam swoich podopiecznych ze świetlicy. Teraz boję się otworzyć lodówkę by
nie spotkać w niej któregoś z uczniów, tyle ich się pląta po moich wydeptanych
ścieżkach. Każde takie spotkanie to wybuch euforii, rzucanie się na paniową,
(czyli moją) szyję, machanie rączkami, trącanie: mamy, babci, wuja, ciotki,
siostry itd. w bok, by wystrzelonym w moją stronę palcem wykrzyknąć któż zacz. Zadowolona
z siebie postanawiam biegowo dyszeć tak często, jak tylko na to kapryśna w tym
roku pogoda pozwoli.
7.09.2013
Belferka w czasach kryzysu.
W czasach gęsto spadających nauczycielskich głów pod
gilotyną bezlitosnego niżu demograficznego, mnie udało się zachować głodowe pół
etatu w szkolnej świetlicy. Trzeci raz z rzędu mam przyjemność pracować w tym
samym przybytku wiedzy i oświecenia. JUPI! Niech nauczyciele mówią co chcą,
niech narzekają, że pensja głodowa, że dzieciaki nieznośne – ja mimo tych
wszystkich argumentów na nie, uwielbiam swoją pracę i już. W tym roku jeszcze
jeden promyk słońca przebił się przez gęste chmury zbierające się od długiego
czasu nad głowami krakowskich belfrów i belferek – Pani wiceprezydent Krakowa –
najdorodniejsza czarna owca politycznego folwarku – podała się do dymisji –
kończąc tym samym salwy durnych pomysłów dotyczących krakowskiej oświaty. ŻYĆ
NIE UMIERAĆ!!! Kończąc mój wybuch entuzjazmu – wszak obnoszenie się z
optymizmem jest źle widziane w dzisiejszych czasach – zacytuję jedną z
najbliższych mi osób:
„NAUCZYCIELE I TAK ZARABIAJĄ ZA DUŻO!”
21.07.2013
24.06.2013
Zagubiony klucz.
Życie nierzadko pakuje nas w sytuacje beznadziejne. Kilka
dni temu prozaiczna wydawałoby się sytuacja, zmieniła moje postrzeganie „beznadziejności”.
Otóż zgubiłam klucz. Klucz ów – bardzo ważny – otwierał on bowiem drzwi do
królestwa srogich wuefistów którym lepiej nie wchodzić paradę. Przerażona
rozpoczęłam przeczesywanie niemałego terenu boisk i trawników wokół szkoły. Pogłaskałam
wzrokiem niemal każde źdźbło trawy, każdą wyrwę w betonie ( no tak beton na
boiskach szkolnych to nadal chleb powszedni ), każdy dołek w ziemi – i co? I
motyla noga NIC! Panika narastała we mnie z każdą chwilą, ciśnienie krwi zatkało
bębenki uszu, kropelki potu wystąpiły na czole. Myśl o rychłym wstąpieniu do
klubu tych, którzy podpadli narastała w głowie przybierając realny, niemal
namacalny kształt. Zrezygnowana, po kilkudziesięciu minutach spędzonych na
gorączkowych poszukiwaniach klucza, dobiłam z wzrokiem utkwionym w podłogę i
wyrazem skruchy malującym się na twarzy do pokoju wuefistów. Już miałam na
końcu języka przeprosiny, już miałam ziębić w piersi w poczuciu winy, gdy
tknięta ostatnim podrygiem desperacji postanowiłam zajrzeć w miejsce, w którym
klucz nie miał prawa się znaleźć. A jednak, w środku kosza z piłkami, którego w
tamtym dniu nawet nie dotknęłam, leżał sobie spokojnie połyskując zagubiony
klucz. Odetchnęłam z ulgą i pomyślałam, że nie warto porzucać nadziei póki nie
wyczerpie się nawet najbardziej absurdalnego pomysłu na rozwiązanie problemu. Tym
razem chodziło jedynie o klucz, następnym razem może jednak chodzić o coś
naprawdę ważnego. Jak to mówią nadzieja umiera ostatnia.
20.06.2013
Czarowanie przyszłości.
Wakacje za pasem. Na niebie od samego rana żarówka mocno
pracuje na nasze opalenizny i kropelki potu na rozgrzanych dekoltach i plecach.
Nadszedł czas bym spojrzała przed siebie w poszukiwaniu kolejnej zmiany w
życiu. Koniec roku szkolnego to dla mnie koniec pracy i chwila oczekiwania na to,
jakie wyzwanie podejmę w przeciągu następnych kilku miesięcy. Nuda i stagnacja
mi nie grożą. To, czego sobie życzę na najbliższą przyszłość pozostawiam ukryte
głęboko w sercu. Może, jeśli zdmuchnę w wyobraźni świeczki na czekoladowym
torcie marzeń i wypowiem życzenie – ono się spełni? Wprawdzie do urodzin
jeszcze daleko, ale kto powiedział, że tort ze świeczkami nie może uświetnić
dnia codziennego, no kto? Ja więc przyjmuję, że dzisiejszy dzień jest
uroczysty, wypowiadam w myślach życzenie
i zdmuchuję w tej chwili kolorowe świeczki szczęśliwej przyszłości. Oby tylko
czarowanie tej mojej przyszłości się udało…
29.03.2013
Figlarne święta Wielkiej Nocy.
Dużo lodu przyrosło na Wiśle, od mojego ostatniego wpisu. Zaległości
na blogu zrzucam z lekkim sercem na panującą wokół zimową aurę – moja wena
twórcza została całkowicie zasypana zwałami białego puchu. Misiaczki w górach
obudziwszy się już z zimowego snu mają nie mniejszy mętlik w głowie niż niejeden
z was. Któż to bowiem widział zimę wiosną? Zamiast więc przystrajać kolorowymi
lampkami ulice i domy w grudniu, przeniesiemy dekoracje na marzec. Świecące
dziobki kurczaczków i baranki w zaprzęgu saniowym – oto, co nas czeka w
przyszłym roku. Dodajmy do tego bitwę na śnieżki w lany poniedziałek. Matka
Natura sprawiła nam niezłego figla. Skoro jednak udało mi się rozgrzać zmarznięte
palce na tyle, by móc napisać parę słów na klawiaturze, chciałabym wszystkim
nielicznym czytelnikom mojego bloga życzyć spokojnych, ciepłych, rodzinnych świąt,
słodkich baranków cukrowych, dorodnej babki na stole i błogiego lenistwa przez
całą Wielkanoc.
15.01.2013
Nowy Rok.
Oto przede mną stoi nowy rok i uśmiecha się do mnie
parszywie mówiąc:
„-HAHAHA I co, myślałaś, że będziesz miała ze mną łatwiej niż
z moim poprzednikiem? Tralalala to się przeliczyłaś!!! HAHAHA”
Moje pozytywne nastawienie do życia zostało wystawione na
próbę. Kolejny rok rozpoczęłam paskudnym zapaleniem płuc. W ramach znaczka
uśmiechu przypinanego do piersi każdego nieszczęścia stwierdziłam, że
przynajmniej tym razem nie trafiłam do szpitala i mogę spokojnie kurować
obolałą opłucną w domku. Moje plany spędzenia dwóch tygodni ferii w Zakopanem
też kopnęły w kalendarz, – ale i tu pojawia się wymuszona uśmiechnięta buzia
gdyż do Zakopanego planuję wyjechać już w najbliższą sobotę by cieszyć się
urokami miasteczka przez 8 dni. Jest jeszcze kilka spraw, które usilnie drążą
kropla po kropli mój spokój. W tymże miejscu nie pozostaje mi nic innego jak
odwołanie do słów, które wypowiedziałam w grudniu: ten nowy 2013 rok będzie
taki, jakim sama go stworzę swoimi ciepłymi myślami. Mimo wszystko nowy roku –
przestań już się ze mnie śmiać i grać na moim pociągającym od kataru nosie i
poklep mnie czasem po głowie, bo i mnie zdarzają się chwile słabości.
17.12.2012
Przedświąteczne gubienie kalorii.
Kilka dni temu odważyłam się na heroizm godny sapera
rozbrajającego bomby – stanęłam na wadze. Oczom moim ukazała się liczba, która
zdecydowanie stanęła w opozycji do lekkości mojej duszy. Nie wiem czy
odchudzanie się tuż przed świętami to dobry pomysł, ale jak nie teraz to kiedy?
Od trzech tygodni codziennie wykonuję ćwiczenia nadgarstków, palców a przede
wszystkim oczu – otóż zabrałam się do wydziergania pierwszego w moim życiu
szaliczka na zimę. Machanie drutami (sztuk dwie) - choć dość ciężkie - to niewystarczający sprzęt by zredukować
nadmiar spożytych w ciągu dnia kalorii. Równie nieskutecznym ćwiczeniem okazały
się codzienne spacery z moim psem – lat 5 – głównie dlatego, że pies ma
odmienne zdanie jeśli chodzi o spędzanie czasu na świeżym powietrzu. (taki mały
żarcik, bo każdy kto mieszka w Krakowie wie, że świeże powietrze jest tu tak
samo rzadko spotykane jak niedźwiedzie w Parku Jordana). Ja preferuję spacer a’la
chód Korzeniowskiego, natomiast pies mój woli wąchać w tym czasie kwiatki. Sięgam
więc od dziś po najskuteczniejszą z ćwiczeniowych broni – turbo fire. Po nowym
roku natomiast w szeroko interpretowanym planie wpisuję zajęcia salsy – tęskno mi
do niej…
14.12.2012
Gwiazdkowy zawrót głowy.
Święta, święta – jeszcze tylko przetrwać nadchodzący koniec
świata i będzie można się nimi cieszyć w gronie najbliższych. Daleka jestem od
podsumowań mijającego roku, gdyż owocował on zarówno w chwile ciężkie jak
cementowe buty zakładane wybrankowi sycylijskiej mafii, jak i chwile radosne jak
wybuchający ptaszek słuchający upojnego śpiewu Fiony w Shreku. Równie daleka
jestem od składania deklaracji, czym obrodzi nas tym razem nadchodzący rok. Jestem
zdania, że będzie taki, jakim sama go uczynię, dlatego postaram się wkroczyć w objęcia
2013 roku z uśmiechem na twarzy i z przyjemnością obserwować, co też mnie
spotka po przekroczeniu kolejnego zagadkowego progu życia. Tymczasem zabieram
się do poszukiwań gwiazdki z prezentami, gdyż bliskich memu sercu osób
namnożyło się w tym roku i ku mej uciesze powiększyło tym samym moje serce kilkukrotnie.
30.10.2012
10.10.2012
Niedzielna kierowniczka.
Kilka długich lat minęło od mojego ostatniego razu za
kółkiem – i nie chodzi mi wcale o miłosne rozkosze – mam na myśli prowadzenie
samochodu. Prawo jazdy zrobiłam 8 lat temu a od czasu egzaminu i paru
sporadycznych przejażdżek w pierwszym roku, kierownicę oraz drążek zmiany biegów
podziwiałam jedynie z perspektywy fotela pasażera. Aż tu nagle, niecały tydzień
temu Kasia usiadła za kierownicą świeżo umytego białego „ogiera”. Co też to
górskie powietrze potrafi zrobić z człowiekiem, ech. Przez ten długi czas
kierowniczej abstynencji zdążyłam zapomnieć jakież to przyjemne uczucie
siedzieć za sterami pojazdu czterokołowego i wchodzić w zakręty z prędkością 30
km/h i dawać się wyprzedzać maluchom, traktorom i bryczkom zaprzężonym w rącze konie. Zafascynowana uczuciem
przyjemności rozchodzącym się po całym moim ciele nie zauważyłam nawet, kiedy przekroczyłam
granicę państwa Polskiego wjeżdżając na teren Słowacji. Jeszcze parę takich
wojaży i będę gotowa do podjęcia męskiej decyzji – użycia podczas jazdy
czwartego biegu. Z rozwianymi włosami, połykając w zawrotnym tempie kilometry tatrzańskich dróg, pozdrawiam was serdecznie.
8.10.2012
W moim magicznym domu...
W moim magicznym domu świat stanął na głowie – tu od braku
wody usychają nawet kaktusy a słodziutkie, intensywnie fioletowe śliwki
sprawiają, że krągła pupa staje się jeszcze okrąglejsza. Szare myśli nabierają
ostrych czarno-białych kontrastów a poddając się pieszczotom słów zamieniają w
kolory tęczy.
W moim magicznym domu tuż przy wejściu z napisem szczęście - zupełnie
nieumyślnie, pojawiają się czasem drobne rysy, lecz przy pomocy szpachli
uśmiechu szybko stają się jedynie mglistym wspomnieniem.
W moim magicznym domu przywołując wspomnienia dobrych chwil każdego
dnia uczę się, że:
„Jesteśmy tym, co o sobie myślimy.
Wszystko, czym jesteśmy, wynika z naszych myśli.
Naszymi myślami tworzymy świat.”
Wszystko, czym jesteśmy, wynika z naszych myśli.
Naszymi myślami tworzymy świat.”
Budda.
4.10.2012
Mission Possible.
GRRRUCH!!! ŁUBUDUUU!!! BRZDDDĘK!!! Ciekawi was, co to za
dzikie dźwięki? Prostując wasze domysły wyjaśniam – to nie spadające z Giewontu
głazy, to kamień spadający z mojego serca. Kamień zwany brakiem pracy.
Oznajmiam wszem i wobec że Mission Impossible zmieniła się w jak najbardziej Possibile,
od poniedziałku bowiem zasilę szeregi ludzi szczęśliwie pracujących, i to nie
gdzie indziej, jak w szkole, w której pracowałam w zeszłym roku. Po kilku miesiącach
obgryzania pazurków, wymyślania problemów i martwienia się o swoją przyszłość, nareszcie
przyszła chwila pracowitego oddechu.
PS. Dla potwierdzenia moich słów dotyczących tego, że
Giewont jest nienaruszony (a to tylko, dlatego że Kasia jeszcze nie miała
okazji odwiedzić szczytu), poniżej zamieszczam jego zdjęcie (to nie cukier
puder widnieje w jego szczelinach, lecz najprawdziwszy, pierwszy tej jesieni śnieg,
który pojawił się kilka tygodni temu).
Subskrybuj:
Posty (Atom)