Święta, święta – jeszcze tylko przetrwać nadchodzący koniec
świata i będzie można się nimi cieszyć w gronie najbliższych. Daleka jestem od
podsumowań mijającego roku, gdyż owocował on zarówno w chwile ciężkie jak
cementowe buty zakładane wybrankowi sycylijskiej mafii, jak i chwile radosne jak
wybuchający ptaszek słuchający upojnego śpiewu Fiony w Shreku. Równie daleka
jestem od składania deklaracji, czym obrodzi nas tym razem nadchodzący rok. Jestem
zdania, że będzie taki, jakim sama go uczynię, dlatego postaram się wkroczyć w objęcia
2013 roku z uśmiechem na twarzy i z przyjemnością obserwować, co też mnie
spotka po przekroczeniu kolejnego zagadkowego progu życia. Tymczasem zabieram
się do poszukiwań gwiazdki z prezentami, gdyż bliskich memu sercu osób
namnożyło się w tym roku i ku mej uciesze powiększyło tym samym moje serce kilkukrotnie.

14.12.2012
30.10.2012
10.10.2012
Niedzielna kierowniczka.
Kilka długich lat minęło od mojego ostatniego razu za
kółkiem – i nie chodzi mi wcale o miłosne rozkosze – mam na myśli prowadzenie
samochodu. Prawo jazdy zrobiłam 8 lat temu a od czasu egzaminu i paru
sporadycznych przejażdżek w pierwszym roku, kierownicę oraz drążek zmiany biegów
podziwiałam jedynie z perspektywy fotela pasażera. Aż tu nagle, niecały tydzień
temu Kasia usiadła za kierownicą świeżo umytego białego „ogiera”. Co też to
górskie powietrze potrafi zrobić z człowiekiem, ech. Przez ten długi czas
kierowniczej abstynencji zdążyłam zapomnieć jakież to przyjemne uczucie
siedzieć za sterami pojazdu czterokołowego i wchodzić w zakręty z prędkością 30
km/h i dawać się wyprzedzać maluchom, traktorom i bryczkom zaprzężonym w rącze konie. Zafascynowana uczuciem
przyjemności rozchodzącym się po całym moim ciele nie zauważyłam nawet, kiedy przekroczyłam
granicę państwa Polskiego wjeżdżając na teren Słowacji. Jeszcze parę takich
wojaży i będę gotowa do podjęcia męskiej decyzji – użycia podczas jazdy
czwartego biegu. Z rozwianymi włosami, połykając w zawrotnym tempie kilometry tatrzańskich dróg, pozdrawiam was serdecznie.
8.10.2012
W moim magicznym domu...
W moim magicznym domu świat stanął na głowie – tu od braku
wody usychają nawet kaktusy a słodziutkie, intensywnie fioletowe śliwki
sprawiają, że krągła pupa staje się jeszcze okrąglejsza. Szare myśli nabierają
ostrych czarno-białych kontrastów a poddając się pieszczotom słów zamieniają w
kolory tęczy.
W moim magicznym domu tuż przy wejściu z napisem szczęście - zupełnie
nieumyślnie, pojawiają się czasem drobne rysy, lecz przy pomocy szpachli
uśmiechu szybko stają się jedynie mglistym wspomnieniem.
W moim magicznym domu przywołując wspomnienia dobrych chwil każdego
dnia uczę się, że:
„Jesteśmy tym, co o sobie myślimy.
Wszystko, czym jesteśmy, wynika z naszych myśli.
Naszymi myślami tworzymy świat.”
Wszystko, czym jesteśmy, wynika z naszych myśli.
Naszymi myślami tworzymy świat.”
Budda.
4.10.2012
Mission Possible.
GRRRUCH!!! ŁUBUDUUU!!! BRZDDDĘK!!! Ciekawi was, co to za
dzikie dźwięki? Prostując wasze domysły wyjaśniam – to nie spadające z Giewontu
głazy, to kamień spadający z mojego serca. Kamień zwany brakiem pracy.
Oznajmiam wszem i wobec że Mission Impossible zmieniła się w jak najbardziej Possibile,
od poniedziałku bowiem zasilę szeregi ludzi szczęśliwie pracujących, i to nie
gdzie indziej, jak w szkole, w której pracowałam w zeszłym roku. Po kilku miesiącach
obgryzania pazurków, wymyślania problemów i martwienia się o swoją przyszłość, nareszcie
przyszła chwila pracowitego oddechu.
PS. Dla potwierdzenia moich słów dotyczących tego, że
Giewont jest nienaruszony (a to tylko, dlatego że Kasia jeszcze nie miała
okazji odwiedzić szczytu), poniżej zamieszczam jego zdjęcie (to nie cukier
puder widnieje w jego szczelinach, lecz najprawdziwszy, pierwszy tej jesieni śnieg,
który pojawił się kilka tygodni temu).
27.09.2012
Gdy żaba jest mokra...
Swój dzisiejszy wpis rozpocznę od spełnienia obietnicy. Drogi
Góralu – informuję niniejszym wszystkich o Twoim spostrzeżeniu dotyczącym
przewidywania pogody – według Drogiego Górala, gdy żaba jest mokra znaczyć to
ma ni mniej ni więcej jak to, że właśnie pada deszcz. Obietnica wypełniona,
mogę więc przystąpić do przedstawienia swojego stanu ducha, który z powodu
braku pracy stanowi obraz nędzy i rozpaczy. Setki opisów mojej osoby w postaci
zgrabnie skrojonego CV krąży na rynku pracy zarówno w Krakowie jak i w
Zakopanem – i co? I NIC. Telefon milczy jak zaklęty (sprawdzam co 10 minut czy
aby się nie zawiesił). Szukanie pracy to najcięższa praca jaką kiedykolwiek
miałam okazję wykonać w swoim życiu. Co roku powtarza się ten sam scenariusz,
jednak w tym 2012 – sprawy osiągnęły szczyt stagnacji. Z doliny bezrobocia
mówiła – wkurzona i zrozpaczona – JA.
26.09.2012
Szpilki pod Giewontem.
Ostatnimi czasy coraz częściej oddycham krystalicznie czystym Zakopiańskim powietrzem (pomijając fakt istnienia gęstej chmury smogu nad Zakopanem). Pobieram pilnie nauki u górali dotyczące przewidywania pogody - dotychczas nauczyłam się, że jak na niebie są chmury to będzie padało a jak jest niebieskie niebo to czekać nas będzie słoneczny dzień. Mimo przeziębienia które dopadło mnie kilka dni temu, udało mi się zorganizować w plenerze sesję fotograficzną z udziałem najwdzięczniejszych modelek jakie kiedykolwiek poznałam (zakopiańskim krówkom należą się podziękowania za to, że mimo nacisków ze strony TV promującej fioletowe krowy - te zakopiańskie nie tracą rezonu i biało - brązowych uroczych łat).
12.09.2012
Rocznica.
Rok i cztery dni – tyle czasu minęło od pojawienia się pierwszego
wpisu na moim blogu. Nie oznacza to wcale, że wcześniej radosna twórczość
wychodząca spod moich palców nie pojawiała się w necie, w końcu Fabryka Myśli
to drugi z kolei blog mojego autorstwa – pierwszy WWW.myslodsiewnia82.blog.onet.pl
nadal egzystuje w internetowym niebie twórczości prawie zapomnianej. Chwile,
gdy wracam do siebie sprzed lat nie zdarzają się zbyt często, kiedy jednak
najdzie mnie nieodparta ochota spojrzenia w blogowe oczy nie poznaję samej siebie. Tyle
uśmiechów i łez, porażek i sukcesów, przebytych zakrętów i rozwikłanych węzłów.
Miliony myśli przebiegnąwszy przez moją głowę trafiając do palców dłoni i
znajdując swój finał w postaci czarnych znaków na białym tle – jednych bawiły,
innych skłaniały do głębokiej refleksji. Te wpisy i zdjęcia to cała Ja –
zmienna jak pogoda w górach, pełna wiary w ludzi i dobrą przyszłość kobieta,
pragnąca nadal uwieczniać i dzielić się kawałkiem swojego życia z wami –
wiernymi obserwatorami i przygodnymi czytelnikami. Sto lat - życzę Wam i nieskromnie sobie...
10.09.2012
Szczyt szczęścia..
"Zdobyć świata szczyt
albo przeżyć jeden dzień.
Zapamiętać sny
i zrozumieć jeden z nich.
Ten jeden najważniejszy wielki sen..."
Ira "Zdobyć świata szczyt"
28.08.2012
9.08.2012
Marzenie.
Obudzić się z samego rana, kiedy za oknem panuje jeszcze
półmrok. Przeciągnąć się cichutko jak kotka i spaść - na dwie w tym przypadku
- łapki na podłogę obok łóżka. Przyjrzeć się śpiącemu słodko, jak oddycha
spokojnie zanurzony po pas, po szyję w snach. Uśmiechnąć się lekko i założyć na
nagie dotąd ciało Jego pachnącą koszulkę. Zejść na dół po trzeszczących
schodach, zaparzyć kawę - mocną i słodką. Otworzyć drzwi i wyjść, by spędzić
ciche chwile w objęciach rodzącego się dnia. Usiąść na kocu, wsunąć w mokrą trawę rozgrzane od Jego nocnych pieszczot
dłonie. Spojrzeć wgłąb siebie i zobaczyć zdarzenia – jedne po drugich –
kolorowe, układające się w opowieść o
życiu. Ująć w palce każdą z nich i wyciągać je – ze spokojem w ciele, głowie,
duszy. Patrzeć na nie bez cienia niepokoju, z radością że to wszystko co się
podziało w życiu miało swój sens i doprowadziło do punktu w którym właśnie się
jest. Ostatnie zdarzenie – kiedyś najgroźniejsze – unieść ponad wszystkie inne
i wyrzucić w powietrze, nadać mu pęd i pozwolić odpłynąć swobodnie w jasną od
wschodzącego słońca przestrzeń. Chwycić pusty już kubek i z wilgotnymi od porannej rosy dłońmi
wrócić do domu, do zbudzonego w nim Szczęścia. Zrzucić z ciała koszulkę,
wślizgnąć się obok i w tej nagości wtopić się w Jego ramiona…
29.07.2012
Złudna pewność...
„A co dotyczy pewności,
nie było człowieka, ni będzie,
co by ją posiadł o bogach
lub o innej jakiej bądź sprawie.
A gdyby nawet przypadkiem
najtrafniej sądził, to nigdy
sam tego świadom nie będzie:
bo złuda jest wszystkich udziałem…”
- Goethe, Faust
27.07.2012
Zaufanie do samej siebie, czyli jak się opiekować własnym maleństwem i nie zwariować.
Nie, nie jestem jeszcze matką, ale jestem kobietą dającą
sobie prawo do wypowiedzi na temat macierzyństwa. Przeraża mnie fakt, że
kobiety zatraciły gdzieś zaufanie do siebie jeśli chodzi o instynkt macierzyński.
Pierwszym po co sięgają, gdy tylko dowiedzą się o byciu w ciąży, to sterty
książek i poradników w obawie, że nie poradzą sobie z przebyciem ciąży, porodem,
karmieniem, pielęgnacją a nawet kochaniem swojego maleństwa. Dreszcze
przechodzą mi po plecach, gdy czytam o matkach posiłkujących się coraz to
nowymi metodami podejścia do swoich nowo narodzonych pociech. „Naucz się
odczytywać myśli niemowlaka po sposobie płaczu, ułożenia języka, modulacji
głosu” – piszą jedni, „Noś dziecko przez cały czas w chuście inaczej zerwiecie
swoiste kontinuum” – piszą drudzy, a trzeci zdecydowanie karcą – „Nie przylatuj
na każde zawołanie i płacz dziecka, bo niemowlak się za bardzo do Ciebie
przyzwyczai”. Co za kompletne bzdury!!! Czy my kobiety, jesteśmy aż tak głuche
na swoją krzyczącą w nas kobiecość, że nie potrafimy same zdecydować jak
powinnyśmy opiekować się własnymi dziećmi? Czy musimy słuchać bredni wszystkich
tych piszących i gadających „mądrych głów” i z zapałem stosować się do ich „dobrych
rad” nawet, jeśli się nawzajem wykluczają? Świat kobiet stanął na głowie, a ja
gorąco pragnę by znów wrócił do prawidłowego położenia. Drogie kobietki,
zatrzymajcie się na chwilę, weźcie trzy głębokie wdechy, zamknijcie oczy – a gdy
wasze dziecko zacznie znowu płakać, zamiast sięgać po kolejny pseudo-poradnik, spróbujcie
się wsłuchać w wasz wewnętrzny głos – to jedyny głos, którego powinnyśmy
słuchać, głos natury i osobistego poczucia więzi z naszym maleństwem.
26.07.2012
Intuicja.
Intuicja – babie lato
podświadomości przenikające twardą barierę rozumu. W XXI wieku ludzie są tak
zajęci i zasłuchani w nieustanny szum krążących wokół nich spraw, że intuicji
prawie nikt już nie zauważa. To co niewytłumaczalne, wywołuje w nas lęk i
niepewność – a przecież intuicja jest w wielu przypadkach naszym wybawieniem. O
ile pewniej człowiek może się poczuć wiedząc, że ma tak mocnego sojusznika i dopuszczając jego
gorący oddech na karku za coś oczywistego. Czasem zdarza mi się usłyszeć ją tak
głośno i wyraźnie, jak przejeżdżający tuż za moim oknem trzeszczący tramwaj. W
przypływie zdrowego rozsądku neguję fakt jej istnienia, wyszukując tysiąc
racjonalnych wytłumaczeń na zaistnienie tego fantastycznego zjawiska. Mimo
mgiełki tajemnicy i niezrozumienia okalającej intuicję, warto się ucieszyć
słysząc jej delikatne stukanie do drzwi naszego ciała i rozumu. Słodkim
szeptem, czasem mocnym szarpnięciem pomaga nam dostrzec to, czego rozum nie
ogarnia. Jakkolwiek by jej nie nazwać: przeczuciem czy błyskiem podświadomości –
dla mnie najważniejsze jest to, że intuicja czasem puka również do moich drzwi, ratując tym samym z opresji.
16.07.2012
Zdrada...
Tak, potwierdzam, dopuściłam się zdrady. Mimo że zdradzie
powinno towarzyszyć uczucie wstydu i skruchy, ja czuję się z jej powodu
wyśmienicie. Zdradziłam swoją ukochaną salsę z niczym innym jak z Latin jazzem.
Przez pięć cudownych dni miałam okazję uczestniczyć w warsztatach prowadzonych
przez znakomitą tancerkę Magdalenę Prichodko (warsztaty odbyły się w
warszawskiej szkole tańca SalsaLibre). Pierwszy dzień wcale nie był taki
przyjemny. Czułam się zagubiona wśród wszystkich tych wytrenowanych tancerek.
Mimo wszystko postanowiłam podejść do zajęć zadaniowo – dać z siebie wszystko,
na co mnie stać nie oglądając się na poziom innych uczestników. Nigdy wcześniej
nie zetknęłam się ze stylem tańca jakim jest jazz, jednak moje ciało z dnia na dzień zaskakiwało mnie
coraz bardziej. Kolejne upływające minuta ćwiczeń sprawiały, że ciało stawało
się bardziej elastyczne, ruchy wydawały się płynniejsze, nie wspominając o lepszej
równowadze i dopasowaniu do muzyki. Każde
zajęcia wywoływały we mnie burzę euforii i sprawiały, że miałam ochotę na coraz
więcej. Mimo zmęczonych mięśni i litrów potu wylanych na sali podczas zajęć
ogłaszam wszem i wobec – WARTO BYŁO DOPUŚCIĆ SIĘ TAKIEJ ZDRADY! (p.s. salso
kochana nie martw się, ty mimo wszystko jesteś dla mnie najważniejsza).
5.07.2012
Kulinarnie..
Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale gdy wchodzę do kuchni
by zrobić obiad – co przyznaję się bez bicia, nie zdarza mi się zbyt często –
wraz z efektem końcowym w postaci potrawy, powstaje równie spektakularny bajzel
na kółkach. Moje gotowanie oznacza ni mniej ni więcej tylko nieplanowane
wietrzenie każdej nawet najdrobniejszej łyżeczki i garnuszka. Kasia do
gotowania jednej potrawy używa 10 garnków, do tego dodajmy pięć talerzy, dwie patelnie, cztery
miski, trzy kubki, dwie chochelki, parę drewnianych łyżek, nie wspominając o
tonie pokrywek i durszlaków. Chętnie zaprezentowałabym ten nieład artystyczny w
kuchni robiąc mu zdjęcie, ale doszłam do wniosku, że raczej nie ma się czym
chwalić. Kuchnia w efekcie końcowym wygląda jak żywcem wyjęta z trzeciej wojny
światowej. Mimo wszystko warto przeczekać ten nalot Kasi na kuchnię, gdyż po
gruntownym sprzątaniu na blacie pozostaje jedynie efekt końcowy –kulinarne cudo
(dziś pyszny, zdrowy, wysokobiałkowy ryż z warzywami i kurakiem). Smacznego życzę.
3.07.2012
Burzowo...
Ciemne chmury, grzmoty, srebrne pioruny łączące na sekundę
niebo z ziemią, wzmagające się podmuchy wiatru, przyniosły jakże oczekiwany
przeze mnie deszcz. Co tam deszcz, białe kulki twardego jak orzech laskowy
gradu sprawiły, że rozpalone zmysły i ciało odetchnęły z ulgą. Wysoka
temperatura to ten element lipca, którego nigdy nie polubię. Siedząc tuż przy
otwartym oknie, raz po raz czuję na rozgrzanym karku i plecach przyjemną
pieszczotę chłodnego wiatru. Upał miesza mi w głowie równie mocno jak perliste
bąbelki wypitego szampana. Oby ta burzowa atmosfera potrwała jak najdłużej…
29.06.2012
Wakacje.
Kolejny rok szkolny dobiegł końca. W całym tym radosnym
szkolnym zamieszaniu nie poczułam jak małymi, lecz regularnymi krokami zbliża się do nas
wakacyjna przerwa. Jak co roku oznacza to dla mnie jedno – zmianę pracy. Już
teraz zastanawiam się gdzie wiatr przypadku rzuci mnie tym razem. Ten rok był
dla mnie rokiem trudnym od samego początku. Dwa pobyty w szpitalu, próba
zapanowania nad swoim życiem i rozprawienia się wszechogarniającą samotnością,
choć gorzkie w smaku sprawiły, że stałam się mocniejsza. Samotność nadal puka
do mych drzwi. Rozstanie z dzieciakami, które jak zwykle trwać będą w mojej
pamięci już zawsze, skłoniło do zadumy nad tym, czy i mnie te dzieciaki będą
pamiętać za kilka lat. Przede mną dwa miesiące odpoczynku i myślenia o nowej pracy. Za tydzień odwiedzę dawno niewidziane Warszawskie kąty gdzie postaram się podciągnąć swoje taneczne umiejętności. Jedyne czego bym sobie życzyła na zakończenie tego roku szkolnego to rozstania z zimną, wyrachowaną damą, która towarzyszy mi od jakiegoś czasu i ani myśli się odczepić - samotnością...
18.06.2012
W takie wieczory jak dziś...
W takie wieczory jak dziś, chciałabym móc wtulić się w silne
ramiona i zapomnieć o otaczającym mnie, palącym czasem do żywego świecie. W
takie wieczory jak dziś, chciałabym móc pokazać jak bardzo namiętne potrafią
być moje delikatne usta i wodzące miękkim muśnięciem palce dłoni wędrujące w
górę i w dół po ciele. W takie wieczory jak dziś, leżąc samotnie na dywanie
utkanym ze wspomnień, chciałabym móc szeptać najpiękniejsze słowa muskając
ciepłym oddechem płatki uszu. W takie wieczory jak dziś chciałabym poczuć, że
stać mnie na bycie delikatną, subtelną, namiętną kochanką rozpalającą ciało i zmysły. W takie wieczory jak
dziś, chciałabym odrzucić kajdany żelaznych nerwów i pancerz siły, wkładając
jednocześnie delikatną materię kobiecej kruchości. W takie wieczory ja dziś chciałabym nie czuć się tak
potwornie samotna i zagubiona. W takie wieczory jak dziś,
chciałabym to wszystko zrobić, zamiast być skazaną na łaskę wyobraźni…
11.06.2012
Syndrom wmówionej bezradności.
Obserwując otaczający mnie świat coraz częściej dochodzę do
wniosku, że ludzie stają się coraz mniej samodzielni. Pomijając fakt wiary w to,
że produkt reklamowany na łamach telewizji i kolorowych gazet jest nam
bezwzględnie potrzebny do życia – na co jeszcze jestem w stanie przymrużyć oko,
nie pojmuję jak dorosłym ludziom można wmówić, że nie potrafią czegoś
samodzielnie zrobić. Mam na myśli dwa konkretne przykłady prywatnych firm
promujących, moim zdaniem, zupełnie zbędne usługi. Pierwszym z nich są
plannerki zaręczyn. Ja rozumiem, że jeśli chodzi o ślub czasem trudno znaleźć
czas i dobrze wykalkulować wszystkie koszty dotyczące takiej uroczystości i
stąd usługa wedding plannerek znalazły swoją mocną pozycję na rynku usług, ale
żeby nie umieć samodzielnie zaplanować własnych zaręczyn? Gdyby o moją rękę
starał się facet, który wcześniej zwrócił się z wymyśleniem sposobu jak się oświadczyć
ukochanej kobiecie chyba bym takiego absztyfikanta pogoniła gdzie pieprz rośnie
po rozum do głowy. O drugiej firmie dowiedziałam się dziś rano a dotyczy ona
kompletowania dziecięcej wyprawki. Zawsze mi się wydawało, że kobiecie w ciąży
niemałą frajdę sprawia chodzenie po sklepach i wybieranie odpowiedniego
wyposażenia do dziecięcego pokoiku, nie mówiąc już o śpioszkach, pajacykach,
koszulkach i sukieneczkach. Jakże się myliłam. Podobno rynek artykułów dla
dzieci jest tak obszerny, że przyszłe mamy nie radzą sobie z ich wyborem i w
ataku paniki zwracają się z tą trudną sztuką do wyspecjalizowanych w tym
temacie pań. Czy my dorośli jesteśmy aż tak nieudolni, czy może na tyle głupi
by pozwolić wmówić sobie ową nieudolność w funkcjonowaniu na podstawowych płaszczyznach
życia? Aż włos się jeży na głowie, gdy pomyślę o odpowiedzi na pytanie: czego
to ludzie w swej głupocie jeszcze nie wymyślą?
Subskrybuj:
Posty (Atom)