4.10.2012

Mission Possible.



          GRRRUCH!!! ŁUBUDUUU!!! BRZDDDĘK!!! Ciekawi was, co to za dzikie dźwięki? Prostując wasze domysły wyjaśniam – to nie spadające z Giewontu głazy, to kamień spadający z mojego serca. Kamień zwany brakiem pracy. Oznajmiam wszem i wobec że Mission Impossible zmieniła się w jak najbardziej Possibile, od poniedziałku bowiem zasilę szeregi ludzi szczęśliwie pracujących, i to nie gdzie indziej, jak w szkole, w której pracowałam w zeszłym roku. Po kilku miesiącach obgryzania pazurków, wymyślania problemów i martwienia się o swoją przyszłość, nareszcie przyszła chwila pracowitego oddechu.
PS. Dla potwierdzenia moich słów dotyczących tego, że Giewont jest nienaruszony (a to tylko, dlatego że Kasia jeszcze nie miała okazji odwiedzić szczytu), poniżej zamieszczam jego zdjęcie (to nie cukier puder widnieje w jego szczelinach, lecz najprawdziwszy, pierwszy tej jesieni śnieg, który pojawił się kilka tygodni temu).


27.09.2012

Gdy żaba jest mokra...



          Swój dzisiejszy wpis rozpocznę od spełnienia obietnicy. Drogi Góralu – informuję niniejszym wszystkich o Twoim spostrzeżeniu dotyczącym przewidywania pogody – według Drogiego Górala, gdy żaba jest mokra znaczyć to ma ni mniej ni więcej jak to, że właśnie pada deszcz. Obietnica wypełniona, mogę więc przystąpić do przedstawienia swojego stanu ducha, który z powodu braku pracy stanowi obraz nędzy i rozpaczy. Setki opisów mojej osoby w postaci zgrabnie skrojonego CV krąży na rynku pracy zarówno w Krakowie jak i w Zakopanem – i co? I NIC. Telefon milczy jak zaklęty (sprawdzam co 10 minut czy aby się nie zawiesił). Szukanie pracy to najcięższa praca jaką kiedykolwiek miałam okazję wykonać w swoim życiu. Co roku powtarza się ten sam scenariusz, jednak w tym 2012 – sprawy osiągnęły szczyt stagnacji. Z doliny bezrobocia mówiła – wkurzona i zrozpaczona – JA.

26.09.2012

Szpilki pod Giewontem.

          Ostatnimi czasy coraz częściej oddycham krystalicznie czystym Zakopiańskim powietrzem (pomijając fakt istnienia gęstej chmury smogu nad Zakopanem). Pobieram pilnie nauki u górali dotyczące przewidywania pogody - dotychczas nauczyłam się, że jak na niebie są chmury to będzie padało a jak jest niebieskie niebo to czekać nas będzie słoneczny dzień. Mimo przeziębienia które dopadło mnie kilka dni temu, udało mi się zorganizować w plenerze sesję fotograficzną z udziałem najwdzięczniejszych modelek jakie kiedykolwiek poznałam (zakopiańskim krówkom należą się podziękowania za to, że mimo nacisków ze strony TV promującej fioletowe krowy - te zakopiańskie nie tracą rezonu i biało - brązowych uroczych łat).


12.09.2012

Rocznica.


          Rok i cztery dni – tyle czasu minęło od pojawienia się pierwszego wpisu na moim blogu. Nie oznacza to wcale, że wcześniej radosna twórczość wychodząca spod moich palców nie pojawiała się w necie, w końcu Fabryka Myśli to drugi z kolei blog mojego autorstwa – pierwszy WWW.myslodsiewnia82.blog.onet.pl nadal egzystuje w internetowym niebie twórczości prawie zapomnianej. Chwile, gdy wracam do siebie sprzed lat nie zdarzają się zbyt często, kiedy jednak najdzie mnie nieodparta ochota spojrzenia w  blogowe oczy nie poznaję samej siebie. Tyle uśmiechów i łez, porażek i sukcesów, przebytych zakrętów i rozwikłanych węzłów. Miliony myśli przebiegnąwszy przez moją głowę trafiając do palców dłoni i znajdując swój finał w postaci czarnych znaków na białym tle – jednych bawiły, innych skłaniały do głębokiej refleksji. Te wpisy i zdjęcia to cała Ja – zmienna jak pogoda w górach, pełna wiary w ludzi i dobrą przyszłość kobieta, pragnąca nadal uwieczniać i dzielić się kawałkiem swojego życia z wami – wiernymi obserwatorami i przygodnymi czytelnikami. Sto lat - życzę Wam i nieskromnie sobie...

10.09.2012

Szczyt szczęścia..

"Zdobyć świata szczyt
albo przeżyć jeden dzień.
Zapamiętać sny
i zrozumieć jeden z nich.
Ten jeden najważniejszy wielki sen..."

Ira "Zdobyć świata szczyt"


9.08.2012

Marzenie.


          Obudzić się z samego rana, kiedy za oknem panuje jeszcze półmrok. Przeciągnąć się cichutko jak kotka i spaść - na dwie w tym przypadku - łapki  na podłogę obok łóżka. Przyjrzeć się śpiącemu słodko, jak oddycha spokojnie zanurzony po pas, po szyję w snach. Uśmiechnąć się lekko i założyć na nagie dotąd ciało Jego pachnącą koszulkę. Zejść na dół po trzeszczących schodach, zaparzyć kawę - mocną i słodką. Otworzyć drzwi i wyjść, by spędzić ciche chwile w objęciach rodzącego się dnia. Usiąść na kocu, wsunąć w mokrą  trawę rozgrzane od Jego nocnych pieszczot dłonie. Spojrzeć wgłąb siebie i zobaczyć zdarzenia – jedne po drugich – kolorowe, układające się w  opowieść o życiu. Ująć w palce każdą z nich i wyciągać je – ze spokojem w ciele, głowie, duszy. Patrzeć na nie bez cienia niepokoju, z radością że to wszystko co się podziało w życiu miało swój sens i doprowadziło do punktu w którym właśnie się jest. Ostatnie zdarzenie – kiedyś najgroźniejsze – unieść ponad wszystkie inne i wyrzucić w powietrze, nadać mu pęd i pozwolić odpłynąć swobodnie w jasną od wschodzącego słońca przestrzeń. Chwycić pusty już kubek i z wilgotnymi od porannej rosy dłońmi wrócić do domu, do zbudzonego w nim Szczęścia. Zrzucić z ciała koszulkę, wślizgnąć się obok i w tej nagości wtopić się w Jego ramiona…

29.07.2012

Złudna pewność...


„A co dotyczy pewności,
nie było człowieka, ni będzie,
co by ją posiadł o bogach
lub o innej jakiej bądź sprawie.
A gdyby nawet przypadkiem
najtrafniej sądził, to nigdy
sam tego świadom nie będzie:
bo złuda jest wszystkich udziałem…”

- Goethe, Faust

27.07.2012

Zaufanie do samej siebie, czyli jak się opiekować własnym maleństwem i nie zwariować.


          Nie, nie jestem jeszcze matką, ale jestem kobietą dającą sobie prawo do wypowiedzi na temat macierzyństwa. Przeraża mnie fakt, że kobiety zatraciły gdzieś zaufanie do siebie jeśli chodzi o instynkt macierzyński. Pierwszym po co sięgają, gdy tylko dowiedzą się o byciu w ciąży, to sterty książek i poradników w obawie, że nie poradzą sobie z przebyciem ciąży, porodem, karmieniem, pielęgnacją a nawet  kochaniem swojego maleństwa. Dreszcze przechodzą mi po plecach, gdy czytam o matkach posiłkujących się coraz to nowymi metodami podejścia do swoich nowo narodzonych pociech. „Naucz się odczytywać myśli niemowlaka po sposobie płaczu, ułożenia języka, modulacji głosu” – piszą jedni, „Noś dziecko przez cały czas w chuście inaczej zerwiecie swoiste kontinuum” – piszą drudzy, a trzeci zdecydowanie karcą – „Nie przylatuj na każde zawołanie i płacz dziecka, bo niemowlak się za bardzo do Ciebie przyzwyczai”. Co za kompletne bzdury!!! Czy my kobiety, jesteśmy aż tak głuche na swoją krzyczącą w nas kobiecość, że nie potrafimy same zdecydować jak powinnyśmy opiekować się własnymi dziećmi? Czy musimy słuchać bredni wszystkich tych piszących i gadających „mądrych głów” i z zapałem stosować się do ich „dobrych rad” nawet, jeśli się nawzajem wykluczają? Świat kobiet stanął na głowie, a ja gorąco pragnę by znów wrócił do prawidłowego położenia. Drogie kobietki, zatrzymajcie się na chwilę, weźcie trzy głębokie wdechy, zamknijcie oczy – a gdy wasze dziecko zacznie znowu płakać, zamiast sięgać po kolejny pseudo-poradnik, spróbujcie się wsłuchać w wasz wewnętrzny głos – to jedyny głos, którego powinnyśmy słuchać, głos natury i osobistego poczucia więzi z naszym maleństwem.

26.07.2012

Intuicja.


          Intuicja –  babie lato podświadomości przenikające twardą barierę rozumu. W XXI wieku ludzie są tak zajęci i zasłuchani w nieustanny szum krążących wokół nich spraw, że intuicji prawie nikt już nie zauważa. To co niewytłumaczalne, wywołuje w nas lęk i niepewność – a przecież intuicja jest w wielu przypadkach naszym wybawieniem. O ile pewniej człowiek może się poczuć wiedząc, że ma  tak mocnego sojusznika i dopuszczając jego gorący oddech na karku za coś oczywistego. Czasem zdarza mi się usłyszeć ją tak głośno i wyraźnie, jak przejeżdżający tuż za moim oknem trzeszczący tramwaj. W przypływie zdrowego rozsądku neguję fakt jej istnienia, wyszukując tysiąc racjonalnych wytłumaczeń na zaistnienie tego fantastycznego zjawiska. Mimo mgiełki tajemnicy i niezrozumienia okalającej intuicję, warto się ucieszyć słysząc jej delikatne stukanie do drzwi naszego ciała i rozumu. Słodkim szeptem, czasem mocnym szarpnięciem pomaga nam dostrzec to, czego rozum nie ogarnia. Jakkolwiek by jej nie nazwać: przeczuciem czy błyskiem podświadomości – dla mnie najważniejsze jest to, że intuicja czasem puka również do moich drzwi, ratując tym samym z opresji.

16.07.2012

Zdrada...


          Tak, potwierdzam, dopuściłam się zdrady. Mimo że zdradzie powinno towarzyszyć uczucie wstydu i skruchy, ja czuję się z jej powodu wyśmienicie. Zdradziłam swoją ukochaną salsę z niczym innym jak z Latin jazzem. Przez pięć cudownych dni miałam okazję uczestniczyć w warsztatach prowadzonych przez znakomitą tancerkę Magdalenę Prichodko (warsztaty odbyły się w warszawskiej szkole tańca SalsaLibre). Pierwszy dzień wcale nie był taki przyjemny. Czułam się zagubiona wśród wszystkich tych wytrenowanych tancerek. Mimo wszystko postanowiłam podejść do zajęć zadaniowo – dać z siebie wszystko, na co mnie stać nie oglądając się na poziom innych uczestników. Nigdy wcześniej nie zetknęłam się ze stylem tańca jakim jest jazz, jednak  moje ciało z dnia na dzień zaskakiwało mnie coraz bardziej. Kolejne upływające minuta ćwiczeń sprawiały, że ciało stawało się bardziej elastyczne, ruchy wydawały się płynniejsze, nie wspominając o lepszej równowadze i dopasowaniu do muzyki.  Każde zajęcia wywoływały we mnie burzę euforii i sprawiały, że miałam ochotę na coraz więcej. Mimo zmęczonych mięśni i litrów potu wylanych na sali podczas zajęć ogłaszam wszem i wobec – WARTO BYŁO DOPUŚCIĆ SIĘ TAKIEJ ZDRADY! (p.s. salso kochana nie martw się, ty mimo wszystko jesteś dla mnie najważniejsza).

5.07.2012

Kulinarnie..


          Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale gdy wchodzę do kuchni by zrobić obiad – co przyznaję się bez bicia, nie zdarza mi się zbyt często – wraz z efektem końcowym w postaci potrawy, powstaje równie spektakularny bajzel na kółkach. Moje gotowanie oznacza ni mniej ni więcej tylko nieplanowane wietrzenie każdej nawet najdrobniejszej łyżeczki i garnuszka. Kasia do gotowania jednej potrawy używa 10 garnków, do tego dodajmy pięć talerzy, dwie patelnie, cztery miski, trzy kubki, dwie chochelki, parę drewnianych łyżek, nie wspominając o tonie pokrywek i durszlaków. Chętnie zaprezentowałabym ten nieład artystyczny w kuchni robiąc mu zdjęcie, ale doszłam do wniosku, że raczej nie ma się czym chwalić. Kuchnia w efekcie końcowym wygląda jak żywcem wyjęta z trzeciej wojny światowej. Mimo wszystko warto przeczekać ten nalot Kasi na kuchnię, gdyż po gruntownym sprzątaniu na blacie pozostaje jedynie efekt końcowy –kulinarne cudo (dziś pyszny, zdrowy, wysokobiałkowy ryż z warzywami i kurakiem). Smacznego życzę.

3.07.2012

Burzowo...


          Ciemne chmury, grzmoty, srebrne pioruny łączące na sekundę niebo z ziemią, wzmagające się podmuchy wiatru, przyniosły jakże oczekiwany przeze mnie deszcz. Co tam deszcz, białe kulki twardego jak orzech laskowy gradu sprawiły, że rozpalone zmysły i ciało odetchnęły z ulgą. Wysoka temperatura to ten element lipca, którego nigdy nie polubię. Siedząc tuż przy otwartym oknie, raz po raz czuję na rozgrzanym karku i plecach przyjemną pieszczotę chłodnego wiatru. Upał miesza mi w głowie równie mocno jak perliste bąbelki wypitego szampana. Oby ta burzowa atmosfera potrwała jak najdłużej…

29.06.2012

Wakacje.


          Kolejny rok szkolny dobiegł końca. W całym tym radosnym szkolnym zamieszaniu nie poczułam jak małymi, lecz regularnymi krokami zbliża się do nas wakacyjna przerwa. Jak co roku oznacza to dla mnie jedno – zmianę pracy. Już teraz zastanawiam się gdzie wiatr przypadku rzuci mnie tym razem. Ten rok był dla mnie rokiem trudnym od samego początku. Dwa pobyty w szpitalu, próba zapanowania nad swoim życiem i rozprawienia się wszechogarniającą samotnością, choć gorzkie w smaku sprawiły, że stałam się mocniejsza. Samotność nadal puka do mych drzwi. Rozstanie z dzieciakami, które jak zwykle trwać będą w mojej pamięci już zawsze, skłoniło do zadumy nad tym, czy i mnie te dzieciaki będą pamiętać za kilka lat. Przede mną dwa miesiące odpoczynku i myślenia o nowej pracy. Za tydzień odwiedzę dawno niewidziane Warszawskie kąty gdzie postaram się podciągnąć swoje taneczne umiejętności. Jedyne czego bym sobie życzyła na zakończenie tego roku szkolnego to rozstania z  zimną, wyrachowaną damą, która towarzyszy mi od jakiegoś czasu i ani myśli się odczepić - samotnością...

18.06.2012

W takie wieczory jak dziś...


          W takie wieczory jak dziś, chciałabym móc wtulić się w silne ramiona i zapomnieć o otaczającym mnie, palącym czasem do żywego świecie. W takie wieczory jak dziś, chciałabym móc pokazać jak bardzo namiętne potrafią być moje delikatne usta i wodzące miękkim muśnięciem palce dłoni wędrujące w górę i w dół po ciele. W takie wieczory jak dziś, leżąc samotnie na dywanie utkanym ze wspomnień, chciałabym móc szeptać najpiękniejsze słowa muskając ciepłym oddechem płatki uszu.  W takie wieczory jak dziś chciałabym poczuć, że stać mnie na bycie delikatną, subtelną, namiętną kochanką rozpalającą ciało i zmysły. W takie wieczory jak dziś, chciałabym odrzucić kajdany żelaznych nerwów i pancerz siły, wkładając jednocześnie delikatną materię kobiecej kruchości. W takie wieczory ja dziś chciałabym nie czuć się tak potwornie samotna i zagubiona. W takie wieczory jak dziś, chciałabym to wszystko zrobić, zamiast być skazaną na łaskę wyobraźni…

11.06.2012

Syndrom wmówionej bezradności.


          Obserwując otaczający mnie świat coraz częściej dochodzę do wniosku, że ludzie stają się coraz mniej samodzielni. Pomijając fakt wiary w to, że produkt reklamowany na łamach telewizji i kolorowych gazet jest nam bezwzględnie potrzebny do życia – na co jeszcze jestem w stanie przymrużyć oko, nie pojmuję jak dorosłym ludziom można wmówić, że nie potrafią czegoś samodzielnie zrobić. Mam na myśli dwa konkretne przykłady prywatnych firm promujących, moim zdaniem, zupełnie zbędne usługi. Pierwszym z nich są plannerki zaręczyn. Ja rozumiem, że jeśli chodzi o ślub czasem trudno znaleźć czas i dobrze wykalkulować wszystkie koszty dotyczące takiej uroczystości i stąd usługa wedding plannerek znalazły swoją mocną pozycję na rynku usług, ale żeby nie umieć samodzielnie zaplanować własnych zaręczyn? Gdyby o moją rękę starał się facet, który wcześniej zwrócił się z wymyśleniem sposobu jak się oświadczyć ukochanej kobiecie chyba bym takiego absztyfikanta pogoniła gdzie pieprz rośnie po rozum do głowy. O drugiej firmie dowiedziałam się dziś rano a dotyczy ona kompletowania dziecięcej wyprawki. Zawsze mi się wydawało, że kobiecie w ciąży niemałą frajdę sprawia chodzenie po sklepach i wybieranie odpowiedniego wyposażenia do dziecięcego pokoiku, nie mówiąc już o śpioszkach, pajacykach, koszulkach i sukieneczkach. Jakże się myliłam. Podobno rynek artykułów dla dzieci jest tak obszerny, że przyszłe mamy nie radzą sobie z ich wyborem i w ataku paniki zwracają się z tą trudną sztuką do wyspecjalizowanych w tym temacie pań. Czy my dorośli jesteśmy aż tak nieudolni, czy może na tyle głupi by pozwolić wmówić sobie ową nieudolność w funkcjonowaniu na podstawowych płaszczyznach życia? Aż włos się jeży na głowie, gdy pomyślę o odpowiedzi na pytanie: czego to ludzie w swej głupocie jeszcze nie wymyślą?

30.05.2012

Na zakończenie dnia.


          Kiedy słońce chyli się ku zachodowi i dzień dobiega końca w głowach ludzi zaczyna kiełkować podsumowanie kolejnego przeżytego dnia. Jednym dzień minął pod znakiem małych sukcesów – ktoś otrzymał pochwałę od szefa, komuś udało się usmażyć idealnego naleśnika, ktoś pobił swój rekord w szybkości pokonania drogi z pracy do domu, ktoś wywołał uśmiech na twarzy bliskiej mu osoby. Innym gasnący dzień zwyczajnie się nie udał – podczas prasowania oparzył się rozgrzanym żelazkiem, po męczącym sprincie do tramwaju motorniczy odjechał zostawiając zdyszanego na przystanku, dostał burę od szefa, bo nie udało mu się wykonać zadania zgodnie z wizją najwyższego. Są też i tacy, którzy otwierając jutro zaspane oczy zupełnie nie będą pamiętać dzisiejszego dnia – ani tego co jedli na śniadanie, ani tego czy ktoś się do nich uśmiechnął, nawet tego czy byli mili dla swoich najbliższych.
          Ja dzisiejszy dzień zaliczam do tych średnio udanych. Mimo ogromnego poczucia ulgi spowodowanego pojawieniem się długo oczekiwanego prezentu, dzień zakończył się dość filozoficznie. Jeden problem się rozwiązał a na jego miejsce wyrosły trzy nowe problemy. Przestałam je już nawet liczyć. Martwić też się przestałam, bo i po co się martwić czymś na co nie ma się wpływu? Jedyne, z czego nie jestem zadowolona to fakt podłego potraktowania mojej życzliwej znajomej – salsy. Na kursie opierniczałam się jak mało kto i jest mi z tego powodu bardzo głupio. Obiecuję uroczyście, że jutro się przyłożę i zamiast gadać skupię się tylko na tańcu. Czuję w kościach, że jutrzejszy dzień minie pod znakiem małego sukcesu, czego i wam życzę.  

20.05.2012

Finał Ligi Mistrzów.


          Wprawdzie nie jestem fanką piłki nożnej, nie wspominając o pogardliwym stosunku do polskiego wydania tej dyscypliny sportowej, jednak wczorajszy finał ligi mistrzów oglądałam z niekłamaną przyjemnością. Takie widowisko najlepiej oglądać ze znajomymi (na przykład ze szwagrem i siostrą). Zaprawieni w bojach (albo jak kto woli zaprawieni lekko alkoholem w postaci białego wina i paru butelek piwa), zastanawialiśmy się wspólnie nad działaniem męskiego organizmu po tym jak dana jednostka człowiecza strzeli gola. Nie będę tu przytaczała szczegółów tychże rozważań, gdyż mój blog nie należy do przedziału +18. Mnie osobiście zafrapowała mało stylowa czapka- czołgistka będąca stałym już wyposażeniem głowy Petra Cecha. Emocje mojego szwagra zostały skutecznie rozładowane przez dzikie okrzyki prezentowane, z racji śpiącego w pokoju obok dziecka, na balkonie. Natomiast moją siostrę poniosło tak bardzo, że przy karniakach ucięła komara. Podsumowując ten ciekawy epizod sportowy wczorajszego wieczoru – nie ma to jak mecz oglądnięty w zestawie: 2 wstawione kobiety + 1 zainteresowany facet ;) Mimo wszystko gratuluję drużynie Chelsea znakomitego zwycięstwa.

9.05.2012

Wiosenne cudeńka.

Ręcznie haftowane kolczyki techniką sutasz (soutache). Wykonane z białego koralu, mlecznych agatów oraz fioletowych ametystów, ze srebrnymi biglami.





2.05.2012

Misja "TATUAŻ" zakończona...


          Misja „TATUAŻ” zakończona powodzeniem. Na moich plecach, dumnie rysuje się okupiony mocnymi wrażeniami bólowymi kształt tatuażu. Wczoraj wracając do domu czułam się nieco dziwnie. Nie wierzyłam, że stać mnie na taki rodzaj szaleństwa w swoim życiu. Jednak mnie stać, a to co powstało na moim ciele to nie kalkomania tylko najprawdziwszy wzór, który pozostanie ze mną do końca życia. Liczę na to, że ten mały błysk wariactwa, na które się wczoraj zdecydowałam ze mną pozostanie, dając mi siłę do korzystania z życia i spełniania marzeń, po które sięgnąć nie miałam nigdy odwagi. Swoją drogą dziękuję tatuażyście z najlepszego w Polsce studia tatuażu KULT TATTOO, za ocean cierpliwości i profesjonalizmu. Mateusz, dobra robota!