29.03.2013

Figlarne święta Wielkiej Nocy.



         Dużo lodu przyrosło na Wiśle, od mojego ostatniego wpisu. Zaległości na blogu zrzucam z lekkim sercem na panującą wokół zimową aurę – moja wena twórcza została całkowicie zasypana zwałami białego puchu. Misiaczki w górach obudziwszy się już z zimowego snu mają nie mniejszy mętlik w głowie niż niejeden z was. Któż to bowiem widział zimę wiosną? Zamiast więc przystrajać kolorowymi lampkami ulice i domy w grudniu, przeniesiemy dekoracje na marzec. Świecące dziobki kurczaczków i baranki w zaprzęgu saniowym – oto, co nas czeka w przyszłym roku. Dodajmy do tego bitwę na śnieżki w lany poniedziałek. Matka Natura sprawiła nam niezłego figla. Skoro jednak udało mi się rozgrzać zmarznięte palce na tyle, by móc napisać parę słów na klawiaturze, chciałabym wszystkim nielicznym czytelnikom mojego bloga życzyć spokojnych, ciepłych, rodzinnych świąt, słodkich baranków cukrowych, dorodnej babki na stole i błogiego lenistwa przez całą Wielkanoc.

15.01.2013

Nowy Rok.



          Oto przede mną stoi nowy rok i uśmiecha się do mnie parszywie mówiąc: 

„-HAHAHA I co, myślałaś, że będziesz miała ze mną łatwiej niż z moim poprzednikiem? Tralalala to się przeliczyłaś!!! HAHAHA”
          
Moje pozytywne nastawienie do życia zostało wystawione na próbę. Kolejny rok rozpoczęłam paskudnym zapaleniem płuc. W ramach znaczka uśmiechu przypinanego do piersi każdego nieszczęścia stwierdziłam, że przynajmniej tym razem nie trafiłam do szpitala i mogę spokojnie kurować obolałą opłucną w domku. Moje plany spędzenia dwóch tygodni ferii w Zakopanem też kopnęły w kalendarz, – ale i tu pojawia się wymuszona uśmiechnięta buzia gdyż do Zakopanego planuję wyjechać już w najbliższą sobotę by cieszyć się urokami miasteczka przez 8 dni. Jest jeszcze kilka spraw, które usilnie drążą kropla po kropli mój spokój. W tymże miejscu nie pozostaje mi nic innego jak odwołanie do słów, które wypowiedziałam w grudniu: ten nowy 2013 rok będzie taki, jakim sama go stworzę swoimi ciepłymi myślami. Mimo wszystko nowy roku – przestań już się ze mnie śmiać i grać na moim pociągającym od kataru nosie i poklep mnie czasem po głowie, bo i mnie zdarzają się chwile słabości.

17.12.2012

Przedświąteczne gubienie kalorii.



          Kilka dni temu odważyłam się na heroizm godny sapera rozbrajającego bomby – stanęłam na wadze. Oczom moim ukazała się liczba, która zdecydowanie stanęła w opozycji do lekkości mojej duszy. Nie wiem czy odchudzanie się tuż przed świętami to dobry pomysł, ale jak nie teraz to kiedy? Od trzech tygodni codziennie wykonuję ćwiczenia nadgarstków, palców a przede wszystkim oczu – otóż zabrałam się do wydziergania pierwszego w moim życiu szaliczka na zimę. Machanie drutami (sztuk dwie) - choć dość ciężkie -  to niewystarczający sprzęt by zredukować nadmiar spożytych w ciągu dnia kalorii. Równie nieskutecznym ćwiczeniem okazały się codzienne spacery z moim psem – lat 5 – głównie dlatego, że pies ma odmienne zdanie jeśli chodzi o spędzanie czasu na świeżym powietrzu. (taki mały żarcik, bo każdy kto mieszka w Krakowie wie, że świeże powietrze jest tu tak samo rzadko spotykane jak niedźwiedzie w Parku Jordana). Ja preferuję spacer a’la chód Korzeniowskiego, natomiast pies mój woli wąchać w tym czasie kwiatki. Sięgam więc od dziś po najskuteczniejszą z ćwiczeniowych broni – turbo fire. Po nowym roku natomiast w szeroko interpretowanym planie wpisuję zajęcia salsy – tęskno mi do niej…

14.12.2012

Gwiazdkowy zawrót głowy.



          Święta, święta – jeszcze tylko przetrwać nadchodzący koniec świata i będzie można się nimi cieszyć w gronie najbliższych. Daleka jestem od podsumowań mijającego roku, gdyż owocował on zarówno w chwile ciężkie jak cementowe buty zakładane wybrankowi sycylijskiej mafii, jak i chwile radosne jak wybuchający ptaszek słuchający upojnego śpiewu Fiony w Shreku. Równie daleka jestem od składania deklaracji, czym obrodzi nas tym razem nadchodzący rok. Jestem zdania, że będzie taki, jakim sama go uczynię, dlatego postaram się wkroczyć w objęcia 2013 roku z uśmiechem na twarzy i z przyjemnością obserwować, co też mnie spotka po przekroczeniu kolejnego zagadkowego progu życia. Tymczasem zabieram się do poszukiwań gwiazdki z prezentami, gdyż bliskich memu sercu osób namnożyło się w tym roku i ku mej uciesze powiększyło tym samym  moje serce kilkukrotnie.  

10.10.2012

Niedzielna kierowniczka.



          Kilka długich lat minęło od mojego ostatniego razu za kółkiem – i nie chodzi mi wcale o miłosne rozkosze – mam na myśli prowadzenie samochodu. Prawo jazdy zrobiłam 8 lat temu a od czasu egzaminu i paru sporadycznych przejażdżek w pierwszym roku, kierownicę oraz drążek zmiany biegów podziwiałam jedynie z perspektywy fotela pasażera. Aż tu nagle, niecały tydzień temu Kasia usiadła za kierownicą świeżo umytego białego „ogiera”. Co też to górskie powietrze potrafi zrobić z człowiekiem, ech. Przez ten długi czas kierowniczej abstynencji zdążyłam zapomnieć jakież to przyjemne uczucie siedzieć za sterami pojazdu czterokołowego i wchodzić w zakręty z prędkością 30 km/h i dawać się wyprzedzać maluchom, traktorom i bryczkom zaprzężonym w rącze konie. Zafascynowana uczuciem przyjemności rozchodzącym się po całym moim ciele nie zauważyłam nawet, kiedy przekroczyłam granicę państwa Polskiego wjeżdżając na teren Słowacji. Jeszcze parę takich wojaży i będę gotowa do podjęcia męskiej decyzji – użycia podczas jazdy czwartego biegu. Z rozwianymi włosami, połykając w zawrotnym tempie kilometry tatrzańskich dróg, pozdrawiam was serdecznie.

8.10.2012

W moim magicznym domu...



          W moim magicznym domu świat stanął na głowie – tu od braku wody usychają nawet kaktusy a słodziutkie, intensywnie fioletowe śliwki sprawiają, że krągła pupa staje się jeszcze okrąglejsza. Szare myśli nabierają ostrych czarno-białych kontrastów a poddając się pieszczotom słów zamieniają w kolory tęczy. 
          W moim magicznym domu tuż przy wejściu z napisem szczęście - zupełnie nieumyślnie, pojawiają się czasem drobne rysy, lecz przy pomocy szpachli uśmiechu szybko stają się jedynie mglistym wspomnieniem. 
          W moim magicznym domu  przywołując wspomnienia dobrych chwil każdego dnia uczę się, że:   
„Jesteśmy tym, co o sobie myślimy.
Wszystko, czym jesteśmy, wynika z naszych myśli.
Naszymi myślami tworzymy świat.” 
Budda.

4.10.2012

Mission Possible.



          GRRRUCH!!! ŁUBUDUUU!!! BRZDDDĘK!!! Ciekawi was, co to za dzikie dźwięki? Prostując wasze domysły wyjaśniam – to nie spadające z Giewontu głazy, to kamień spadający z mojego serca. Kamień zwany brakiem pracy. Oznajmiam wszem i wobec że Mission Impossible zmieniła się w jak najbardziej Possibile, od poniedziałku bowiem zasilę szeregi ludzi szczęśliwie pracujących, i to nie gdzie indziej, jak w szkole, w której pracowałam w zeszłym roku. Po kilku miesiącach obgryzania pazurków, wymyślania problemów i martwienia się o swoją przyszłość, nareszcie przyszła chwila pracowitego oddechu.
PS. Dla potwierdzenia moich słów dotyczących tego, że Giewont jest nienaruszony (a to tylko, dlatego że Kasia jeszcze nie miała okazji odwiedzić szczytu), poniżej zamieszczam jego zdjęcie (to nie cukier puder widnieje w jego szczelinach, lecz najprawdziwszy, pierwszy tej jesieni śnieg, który pojawił się kilka tygodni temu).


27.09.2012

Gdy żaba jest mokra...



          Swój dzisiejszy wpis rozpocznę od spełnienia obietnicy. Drogi Góralu – informuję niniejszym wszystkich o Twoim spostrzeżeniu dotyczącym przewidywania pogody – według Drogiego Górala, gdy żaba jest mokra znaczyć to ma ni mniej ni więcej jak to, że właśnie pada deszcz. Obietnica wypełniona, mogę więc przystąpić do przedstawienia swojego stanu ducha, który z powodu braku pracy stanowi obraz nędzy i rozpaczy. Setki opisów mojej osoby w postaci zgrabnie skrojonego CV krąży na rynku pracy zarówno w Krakowie jak i w Zakopanem – i co? I NIC. Telefon milczy jak zaklęty (sprawdzam co 10 minut czy aby się nie zawiesił). Szukanie pracy to najcięższa praca jaką kiedykolwiek miałam okazję wykonać w swoim życiu. Co roku powtarza się ten sam scenariusz, jednak w tym 2012 – sprawy osiągnęły szczyt stagnacji. Z doliny bezrobocia mówiła – wkurzona i zrozpaczona – JA.

26.09.2012

Szpilki pod Giewontem.

          Ostatnimi czasy coraz częściej oddycham krystalicznie czystym Zakopiańskim powietrzem (pomijając fakt istnienia gęstej chmury smogu nad Zakopanem). Pobieram pilnie nauki u górali dotyczące przewidywania pogody - dotychczas nauczyłam się, że jak na niebie są chmury to będzie padało a jak jest niebieskie niebo to czekać nas będzie słoneczny dzień. Mimo przeziębienia które dopadło mnie kilka dni temu, udało mi się zorganizować w plenerze sesję fotograficzną z udziałem najwdzięczniejszych modelek jakie kiedykolwiek poznałam (zakopiańskim krówkom należą się podziękowania za to, że mimo nacisków ze strony TV promującej fioletowe krowy - te zakopiańskie nie tracą rezonu i biało - brązowych uroczych łat).


12.09.2012

Rocznica.


          Rok i cztery dni – tyle czasu minęło od pojawienia się pierwszego wpisu na moim blogu. Nie oznacza to wcale, że wcześniej radosna twórczość wychodząca spod moich palców nie pojawiała się w necie, w końcu Fabryka Myśli to drugi z kolei blog mojego autorstwa – pierwszy WWW.myslodsiewnia82.blog.onet.pl nadal egzystuje w internetowym niebie twórczości prawie zapomnianej. Chwile, gdy wracam do siebie sprzed lat nie zdarzają się zbyt często, kiedy jednak najdzie mnie nieodparta ochota spojrzenia w  blogowe oczy nie poznaję samej siebie. Tyle uśmiechów i łez, porażek i sukcesów, przebytych zakrętów i rozwikłanych węzłów. Miliony myśli przebiegnąwszy przez moją głowę trafiając do palców dłoni i znajdując swój finał w postaci czarnych znaków na białym tle – jednych bawiły, innych skłaniały do głębokiej refleksji. Te wpisy i zdjęcia to cała Ja – zmienna jak pogoda w górach, pełna wiary w ludzi i dobrą przyszłość kobieta, pragnąca nadal uwieczniać i dzielić się kawałkiem swojego życia z wami – wiernymi obserwatorami i przygodnymi czytelnikami. Sto lat - życzę Wam i nieskromnie sobie...

10.09.2012

Szczyt szczęścia..

"Zdobyć świata szczyt
albo przeżyć jeden dzień.
Zapamiętać sny
i zrozumieć jeden z nich.
Ten jeden najważniejszy wielki sen..."

Ira "Zdobyć świata szczyt"


9.08.2012

Marzenie.


          Obudzić się z samego rana, kiedy za oknem panuje jeszcze półmrok. Przeciągnąć się cichutko jak kotka i spaść - na dwie w tym przypadku - łapki  na podłogę obok łóżka. Przyjrzeć się śpiącemu słodko, jak oddycha spokojnie zanurzony po pas, po szyję w snach. Uśmiechnąć się lekko i założyć na nagie dotąd ciało Jego pachnącą koszulkę. Zejść na dół po trzeszczących schodach, zaparzyć kawę - mocną i słodką. Otworzyć drzwi i wyjść, by spędzić ciche chwile w objęciach rodzącego się dnia. Usiąść na kocu, wsunąć w mokrą  trawę rozgrzane od Jego nocnych pieszczot dłonie. Spojrzeć wgłąb siebie i zobaczyć zdarzenia – jedne po drugich – kolorowe, układające się w  opowieść o życiu. Ująć w palce każdą z nich i wyciągać je – ze spokojem w ciele, głowie, duszy. Patrzeć na nie bez cienia niepokoju, z radością że to wszystko co się podziało w życiu miało swój sens i doprowadziło do punktu w którym właśnie się jest. Ostatnie zdarzenie – kiedyś najgroźniejsze – unieść ponad wszystkie inne i wyrzucić w powietrze, nadać mu pęd i pozwolić odpłynąć swobodnie w jasną od wschodzącego słońca przestrzeń. Chwycić pusty już kubek i z wilgotnymi od porannej rosy dłońmi wrócić do domu, do zbudzonego w nim Szczęścia. Zrzucić z ciała koszulkę, wślizgnąć się obok i w tej nagości wtopić się w Jego ramiona…

29.07.2012

Złudna pewność...


„A co dotyczy pewności,
nie było człowieka, ni będzie,
co by ją posiadł o bogach
lub o innej jakiej bądź sprawie.
A gdyby nawet przypadkiem
najtrafniej sądził, to nigdy
sam tego świadom nie będzie:
bo złuda jest wszystkich udziałem…”

- Goethe, Faust

27.07.2012

Zaufanie do samej siebie, czyli jak się opiekować własnym maleństwem i nie zwariować.


          Nie, nie jestem jeszcze matką, ale jestem kobietą dającą sobie prawo do wypowiedzi na temat macierzyństwa. Przeraża mnie fakt, że kobiety zatraciły gdzieś zaufanie do siebie jeśli chodzi o instynkt macierzyński. Pierwszym po co sięgają, gdy tylko dowiedzą się o byciu w ciąży, to sterty książek i poradników w obawie, że nie poradzą sobie z przebyciem ciąży, porodem, karmieniem, pielęgnacją a nawet  kochaniem swojego maleństwa. Dreszcze przechodzą mi po plecach, gdy czytam o matkach posiłkujących się coraz to nowymi metodami podejścia do swoich nowo narodzonych pociech. „Naucz się odczytywać myśli niemowlaka po sposobie płaczu, ułożenia języka, modulacji głosu” – piszą jedni, „Noś dziecko przez cały czas w chuście inaczej zerwiecie swoiste kontinuum” – piszą drudzy, a trzeci zdecydowanie karcą – „Nie przylatuj na każde zawołanie i płacz dziecka, bo niemowlak się za bardzo do Ciebie przyzwyczai”. Co za kompletne bzdury!!! Czy my kobiety, jesteśmy aż tak głuche na swoją krzyczącą w nas kobiecość, że nie potrafimy same zdecydować jak powinnyśmy opiekować się własnymi dziećmi? Czy musimy słuchać bredni wszystkich tych piszących i gadających „mądrych głów” i z zapałem stosować się do ich „dobrych rad” nawet, jeśli się nawzajem wykluczają? Świat kobiet stanął na głowie, a ja gorąco pragnę by znów wrócił do prawidłowego położenia. Drogie kobietki, zatrzymajcie się na chwilę, weźcie trzy głębokie wdechy, zamknijcie oczy – a gdy wasze dziecko zacznie znowu płakać, zamiast sięgać po kolejny pseudo-poradnik, spróbujcie się wsłuchać w wasz wewnętrzny głos – to jedyny głos, którego powinnyśmy słuchać, głos natury i osobistego poczucia więzi z naszym maleństwem.

26.07.2012

Intuicja.


          Intuicja –  babie lato podświadomości przenikające twardą barierę rozumu. W XXI wieku ludzie są tak zajęci i zasłuchani w nieustanny szum krążących wokół nich spraw, że intuicji prawie nikt już nie zauważa. To co niewytłumaczalne, wywołuje w nas lęk i niepewność – a przecież intuicja jest w wielu przypadkach naszym wybawieniem. O ile pewniej człowiek może się poczuć wiedząc, że ma  tak mocnego sojusznika i dopuszczając jego gorący oddech na karku za coś oczywistego. Czasem zdarza mi się usłyszeć ją tak głośno i wyraźnie, jak przejeżdżający tuż za moim oknem trzeszczący tramwaj. W przypływie zdrowego rozsądku neguję fakt jej istnienia, wyszukując tysiąc racjonalnych wytłumaczeń na zaistnienie tego fantastycznego zjawiska. Mimo mgiełki tajemnicy i niezrozumienia okalającej intuicję, warto się ucieszyć słysząc jej delikatne stukanie do drzwi naszego ciała i rozumu. Słodkim szeptem, czasem mocnym szarpnięciem pomaga nam dostrzec to, czego rozum nie ogarnia. Jakkolwiek by jej nie nazwać: przeczuciem czy błyskiem podświadomości – dla mnie najważniejsze jest to, że intuicja czasem puka również do moich drzwi, ratując tym samym z opresji.

16.07.2012

Zdrada...


          Tak, potwierdzam, dopuściłam się zdrady. Mimo że zdradzie powinno towarzyszyć uczucie wstydu i skruchy, ja czuję się z jej powodu wyśmienicie. Zdradziłam swoją ukochaną salsę z niczym innym jak z Latin jazzem. Przez pięć cudownych dni miałam okazję uczestniczyć w warsztatach prowadzonych przez znakomitą tancerkę Magdalenę Prichodko (warsztaty odbyły się w warszawskiej szkole tańca SalsaLibre). Pierwszy dzień wcale nie był taki przyjemny. Czułam się zagubiona wśród wszystkich tych wytrenowanych tancerek. Mimo wszystko postanowiłam podejść do zajęć zadaniowo – dać z siebie wszystko, na co mnie stać nie oglądając się na poziom innych uczestników. Nigdy wcześniej nie zetknęłam się ze stylem tańca jakim jest jazz, jednak  moje ciało z dnia na dzień zaskakiwało mnie coraz bardziej. Kolejne upływające minuta ćwiczeń sprawiały, że ciało stawało się bardziej elastyczne, ruchy wydawały się płynniejsze, nie wspominając o lepszej równowadze i dopasowaniu do muzyki.  Każde zajęcia wywoływały we mnie burzę euforii i sprawiały, że miałam ochotę na coraz więcej. Mimo zmęczonych mięśni i litrów potu wylanych na sali podczas zajęć ogłaszam wszem i wobec – WARTO BYŁO DOPUŚCIĆ SIĘ TAKIEJ ZDRADY! (p.s. salso kochana nie martw się, ty mimo wszystko jesteś dla mnie najważniejsza).

5.07.2012

Kulinarnie..


          Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale gdy wchodzę do kuchni by zrobić obiad – co przyznaję się bez bicia, nie zdarza mi się zbyt często – wraz z efektem końcowym w postaci potrawy, powstaje równie spektakularny bajzel na kółkach. Moje gotowanie oznacza ni mniej ni więcej tylko nieplanowane wietrzenie każdej nawet najdrobniejszej łyżeczki i garnuszka. Kasia do gotowania jednej potrawy używa 10 garnków, do tego dodajmy pięć talerzy, dwie patelnie, cztery miski, trzy kubki, dwie chochelki, parę drewnianych łyżek, nie wspominając o tonie pokrywek i durszlaków. Chętnie zaprezentowałabym ten nieład artystyczny w kuchni robiąc mu zdjęcie, ale doszłam do wniosku, że raczej nie ma się czym chwalić. Kuchnia w efekcie końcowym wygląda jak żywcem wyjęta z trzeciej wojny światowej. Mimo wszystko warto przeczekać ten nalot Kasi na kuchnię, gdyż po gruntownym sprzątaniu na blacie pozostaje jedynie efekt końcowy –kulinarne cudo (dziś pyszny, zdrowy, wysokobiałkowy ryż z warzywami i kurakiem). Smacznego życzę.

3.07.2012

Burzowo...


          Ciemne chmury, grzmoty, srebrne pioruny łączące na sekundę niebo z ziemią, wzmagające się podmuchy wiatru, przyniosły jakże oczekiwany przeze mnie deszcz. Co tam deszcz, białe kulki twardego jak orzech laskowy gradu sprawiły, że rozpalone zmysły i ciało odetchnęły z ulgą. Wysoka temperatura to ten element lipca, którego nigdy nie polubię. Siedząc tuż przy otwartym oknie, raz po raz czuję na rozgrzanym karku i plecach przyjemną pieszczotę chłodnego wiatru. Upał miesza mi w głowie równie mocno jak perliste bąbelki wypitego szampana. Oby ta burzowa atmosfera potrwała jak najdłużej…