Obudzić się z samego rana, kiedy za oknem panuje jeszcze
półmrok. Przeciągnąć się cichutko jak kotka i spaść - na dwie w tym przypadku
- łapki na podłogę obok łóżka. Przyjrzeć się śpiącemu słodko, jak oddycha
spokojnie zanurzony po pas, po szyję w snach. Uśmiechnąć się lekko i założyć na
nagie dotąd ciało Jego pachnącą koszulkę. Zejść na dół po trzeszczących
schodach, zaparzyć kawę - mocną i słodką. Otworzyć drzwi i wyjść, by spędzić
ciche chwile w objęciach rodzącego się dnia. Usiąść na kocu, wsunąć w mokrą trawę rozgrzane od Jego nocnych pieszczot
dłonie. Spojrzeć wgłąb siebie i zobaczyć zdarzenia – jedne po drugich –
kolorowe, układające się w opowieść o
życiu. Ująć w palce każdą z nich i wyciągać je – ze spokojem w ciele, głowie,
duszy. Patrzeć na nie bez cienia niepokoju, z radością że to wszystko co się
podziało w życiu miało swój sens i doprowadziło do punktu w którym właśnie się
jest. Ostatnie zdarzenie – kiedyś najgroźniejsze – unieść ponad wszystkie inne
i wyrzucić w powietrze, nadać mu pęd i pozwolić odpłynąć swobodnie w jasną od
wschodzącego słońca przestrzeń. Chwycić pusty już kubek i z wilgotnymi od porannej rosy dłońmi
wrócić do domu, do zbudzonego w nim Szczęścia. Zrzucić z ciała koszulkę,
wślizgnąć się obok i w tej nagości wtopić się w Jego ramiona…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz