5.11.2016

Boję się zobaczyć siebie od wewnątrz...

"O drogę nie pytam
Nie pytam nikogo
Bo ja drogę lubię
Długą długą
Bo ja wolę ufać
Własnym nogom

Wracam do siebie
Zabieram cię
Ale długo idę, długo
Kusi mnie diabeł
W chłopięcej skórze
Chce mnie podrzucić
Ale w odwrotną stronę

O drogę nie pytam
Nie pytam nikogo
Bo ja drogę lubię
Długą długą
Bo ja wolę ufać
Własnym nogom

Tak kręcę się w kółko
Wracam i zawracam się
Mam klucze schowane
Gdzieś po lewej stronie
Ale boję się, że zobaczę się od wewnątrz
I wystraszę się i zatrzasnę się
Boję się

O drogę nie pytam
Nie pytam nikogo
Bo ja drogę lubię
Długą długą
Bo ja wolę ufać
Własnym nogom

Ale boję się, że zobaczę się od wewnątrz
I wystraszę się i zatrzasnę się
Boję się

O drogę nie pytam
Nie pytam nikogo
Bo ja drogę lubię
Długą długą
Bo ja wolę ufać
Własnym nogom"
(autorka tekstu: Bela Komoszyńska)

22.10.2016

Chcesz schudnąć? - Kup se Pan/i KOTA.

          Kulka, moja kotka z brodą, o futrze tak gęstym jak grzywa lwa i ogonie tak puszystym jak kita wiewiórki bardzo o mnie dba. Nie pozwala bym nadto przytyła. Wcześnie rano zapewnia mi treningi w postaci dzikiej pogoni za przyniesionymi przez nią myszami, lub energicznych podskoków w celu dosięgnięcia latających pod sufitem ptaszków. Kot ma nie lada wyczucie czasu. Przynosi zdobycze prawie zawsze wtedy gdy zostaje 5 minut do wyjścia z domu do pracy. Myślę że to celowe działanie kota, bo gdyby czasu do wyjścia było więcej nie dawałabym z siebie 100% na "treningach". 
          Gdy Kulka była małym kociakiem, ograniczała się jedynie do przynoszenia żywych dżdżownic. Przekonałam się o tym po raz pierwszy gdy nieświadoma zagrożenia, podniosłam w moim mniemaniu długą sznurówkę którą kot wyciągnął z czyjegoś buta. Jakże wielkie było moje zdziwienie gdy owa sznurówka okazała się zimną w dotyku oślizgłą dżdżownicą. 
          Przez rok dawałam upust mojej radości że moja kotka jest arystokratką która brzydzi się gryzoni. Niestety radość przeminęła wraz z pierwszą myszą którą musiałam złapać zanim czmychnie pod meble. Od tego czasu mysz lub ptaszek dostarczane mi są kilka razy w tygodniu. Bywało i tak, że gryzoń mieszkał w moim domu przez tydzień, cierpliwie przeze mnie dokarmiany, gdyż nie miałam sumienia zagłodzić  bestię na śmierć (przecież śmierć głodowa jest straszna). Którejś nocy po jednym z treningów porównywalnych z crossfitem udało mi się mysza złapać i wypuścić na wolność. Dziś jednak niezadowolony obiekt westchnień mojego kota (podobny z facjaty i ogonka do domowego chomika) dziabnął mnie w rękę nieczuły na moją szczerą chęć uratowania go z łapek Kulki. Dobra rada dla wszystkich osób pragnących dbać o formę: Chcecie schudnąć? - kupcie sobie KOTA.
PS. Zdjęcie przedstawia Kulkę i jej miłość sprzed roku - dżdżownicę (na szczęście wtedy pluszową).



16.10.2016

Tam i z powrotem.

          Wyprawa tam i z powrotem zaliczona. "Tam" - czyli do Zakopanego,           "Z powrotem" - do Krakowa. Nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby nie to, że podróż przebyłam samotnie za kierownicą auta osobowego zwanego pieszczotliwie "Madzią". Dla mnie to wyczyn porównywalny z wyprawą w Himalaje. Macie przed sobą osobę która potrafi zagubić się na Krakowskim Rynku mimo, że jest krakowianką od urodzenia. Technicznie rzecz ujmując uważam siebie za nie najgorszego kierowcę (narzeczony pewnie miałby w tej kwestii odmienne zdanie). Największy kłopot powstaje wtedy gdy nie wiem którą drogą mam się kierować. Droga do Zakopanego jest prosta jak w pysk strzelił, a jednak przed wyjazdem wcale nie czułam się pewnie. "Tam" przebyłam bez niechcianych niespodzianek. Chwilę grozy przeżyłam jednak na trasie "z powrotem". Przy zjeździe z autostrady spanikowałam myśląc, że wybrałam złą drogę. Poczułam prąd w ciele i myśli o czarnej d... w której się znalazłam. Milion myśli co zrobię jak wyjadę w miejscu w którym wcale nie chciałam się znaleźć. Na szczęście czarna d... okazała się zjazdem prawidłowym, i po chwili dziękowałam aniołom za moje powodzenie doprowadzenia podróży do szczęśliwego końca. Wprawni kierowcy czytając ten tekst pewnie stukają się w głowę i padają ze śmiechu, ja jednak jestem z siebie dumna. Nie ma to jak przełamywanie własnych strachów, jakiekolwiek by one były.

6.10.2016

Scarlett..

          Owładnięta rozmyślaniami nad moją przyszłością, mimowolnie powróciłam na chwil kilka do swojej przeszłości. Palce poruszające się po klawiaturze laptopa niczym błyskawica, wystukały adres mojego poprzedniego bloga. Czytam ja sobie wpisy sprzed kilku lat, odwiedzam zakurzone zakamarki swojej duszy. Uśmiecham się czytając te przesiąknięte ironią i dystansem do siebie samej teksty. Coraz mniej piszę...Sprawy których ostatnio doświadczyłam dotknęły mnie do żywego. Staram się z całych sił, by w przyszłość jednak patrzyć z optymizmem. Pytania które majaczą we mnie staram się odsuwać na wieczne jutro (tak właśnie robiła to moja ulubiona bohaterka literacka - Scarlett O'Hara). Póki dzierżę w ręku oręż w postaci dystansu do świata wiem, że jestem wygraną. Dystans ten jednak czasem niebezpiecznie się skraca pozostawiając zbyt wiele miejsca na rozmyślania o przeszłości...
Ps. następnym razem obiecuję zaprosić do swojego tekstu Ironię. Mimo podłego charakteru zawsze poprawia mi ona humor :)

20.12.2015

Świąteczne ubieranie choinki.

          Oto nadeszła ta arcytrudna chwila związana z Bożym Narodzeniem. Trzeba wspiąć się na szczyt ekwilibrystyki manualnej i ubrać wreszcie choinkę. Bitwa w tym roku jest o tyle cięższa, że na pomoc zielonemu drzewku ruszyła Kulka - kotka, która od pierwszego niuchnięcia różowego noska zapałała do choinki gorącym uczuciem - dodam tylko że to pierwsze święta Kulki. Miłość ta najprawdopodobniej zakończy się katastrofą (najpewniej omdleniem plastikowego drzewka w futrzanym uścisku łapek kotki). Nie ma jednak na co czekać. Projekt migającej światełkami, obsypanej czerwonymi piórkami, z mnóstwem szklanych bombek na gałązkach choinki uległ pewnym modyfikacjom. Światełka ustawione na tryb niemigający, piórka zastąpiłam białymi gwiazdkami a szklane bańki ustąpiły miejsca wersją - "zrzuć mnie razem z choinką a i tak się nie rozbiję". Efekt - powalający - w przenośni ale i dosłownie...
          Choinka już stoi a pod nią pierwszy gwiazdkowy prezent...PREZENT!? Przecież na prezenty za wcześnie! Ach nie, to nie prezent, to tylko KULKA! 



1.11.2015

Wyszeptana prośba.

          Gęsty, nieprzenikniony las...Poza granicami lasu piętrzące się góry których szczyty znikają w gęstej mgle. Pośrodku tego lasu maleńka polana. Pośród drzew nie widać żadnej ścieżki która by do tej polanki prowadziła. Tylko te wysokie, rozłożyste, iglaste drzewa trzymają ją w żelaznym uścisku, żeby nie czmychnęła ukradkiem. Cicha, spokojna, momentami nawet uśmiechnięta w promieniach słońca. Częściej jednak przygaszona, smutna, nawet zła na te drzewa, które trzymają ją w miejscu nie dając chwili oddechu. Krzyczeć jej się chce, całym swoim maleńkim bytem chce krzyknąć lecz drzewa przerywają ten krzyk w połowie sylaby...
Chciałaby tylko by usłyszało wyszeptaną prośbę. Jestem gotowa więc przyjdź do mnie...

8.03.2015

Oriental Dreams Festival - spełnienie marzeń.

    Jedno z moich największych życiowych marzeń ziściło się w piątek. Po raz pierwszy w życiu dostąpiłam zaszczytu wystąpienia na scenie jako tancerka. Wiele godzin treningów, stres, przygotowanie stroju, łzy gdy nie wychodziło tak jak trzeba - wszystko to, zaprowadziło mnie i dziewięć pozostałych dziewczyn na parkiet sceny Oriental Dreams Festival. Grupa pokazowa szkoły tańca Nadira Orient dała z siebie wszystko, by w tym szczególnym dniu zatańczyć najpiękniej jak potrafimy. Wyjście na scenę w zupełnych ciemnościach, migotanie brokatu w świetle lamp, uśmiechnięte twarze nielicznej acz przemiłej publiczności - wszystko to pozostanie w mojej pamięci. Dwa miesiące pracy zamknęłyśmy w czterech minutach występu otwierającego festival. Mam nadzieję że to całkiem niezły początek mojej przygody z tańcem orientalnym...

22.09.2014

Polska!!! Biało - Złoci!!!

          Polska!!!!! Biało - Czerwoni!!!! - Zdarte gardło daje dziś o sobie znać. W końcu ja i A. byliśmy jednym z tysięcy gardeł udzielających się w finale siedząc na trybunach Katowickiego Spodka. Atmosfera magiczna. Kibice siedzący obok nie pozwalali nam na odpoczynek - trzeba było, mówiąc kolokwialnie, drzeć ryjka tak, by ich wszystkich przekrzyczeć. Dłonie same układały się do oklasków. Gratuluję BIAŁO - ZŁOTEJ REPREZENTACJI POLSKI wygranej i dziękuję  za piękne emocje które pozostaną w nas do końca życia. Wnukom nie omieszkam opowiedzieć jak babcia z dziadkiem kibicowali na trybunach podczas złotego finału mistrzostw świata. Polska!!! Polska!!! Polska!!!

12.01.2014

Słodko-gorzki początek nowego roku.

Tknięta ogromną tęsknotą za moją Drugą Połową, chcąc choć odrobinę osłodzić sobie  czas oczekiwania wpakowałam się w wir drożdżowego szaleństwa. Poniżej publikuję efekty tegoż szaleństwa. 
Słodkich ślimaczków upiekłam tyle, że starczyłoby dla pułku Wojska Polskiego.
SMACZNEGO!


 
MNIAM :)

15.09.2013

Biegiem przez życie.



          Tydzień temu wskrzesiłam swoje treningi biegowe. Przełamać się nie było łatwo – w pamięci bowiem wciąż czaił się obraz rozwścieczonego psa goniącego mnie po parku podczas mojej pierwszej próby biegowej – a było to kilka lat temu. Mimo początkowej niechęci do ukazania światu swojej dyszącej jak lokomotywa wersji kobiety ledwo truchtającej, przełamałam się i oto dziś trening zakończył się szerokim uśmiechem na mojej twarzy. W czasie biegu spotkałam swoich podopiecznych ze świetlicy. Teraz boję się otworzyć lodówkę by nie spotkać w niej któregoś z uczniów, tyle ich się pląta po moich wydeptanych ścieżkach. Każde takie spotkanie to wybuch euforii, rzucanie się na paniową, (czyli moją) szyję, machanie rączkami, trącanie: mamy, babci, wuja, ciotki, siostry itd. w bok, by wystrzelonym w moją stronę palcem wykrzyknąć któż zacz. Zadowolona z siebie postanawiam biegowo dyszeć tak często, jak tylko na to kapryśna w tym roku pogoda pozwoli.

7.09.2013

Belferka w czasach kryzysu.



          W czasach gęsto spadających nauczycielskich głów pod gilotyną bezlitosnego niżu demograficznego, mnie udało się zachować głodowe pół etatu w szkolnej świetlicy. Trzeci raz z rzędu mam przyjemność pracować w tym samym przybytku wiedzy i oświecenia. JUPI! Niech nauczyciele mówią co chcą, niech narzekają, że pensja głodowa, że dzieciaki nieznośne – ja mimo tych wszystkich argumentów na nie, uwielbiam swoją pracę i już. W tym roku jeszcze jeden promyk słońca przebił się przez gęste chmury zbierające się od długiego czasu nad głowami krakowskich belfrów i belferek – Pani wiceprezydent Krakowa – najdorodniejsza czarna owca politycznego folwarku – podała się do dymisji – kończąc tym samym salwy durnych pomysłów dotyczących krakowskiej oświaty. ŻYĆ NIE UMIERAĆ!!! Kończąc mój wybuch entuzjazmu – wszak obnoszenie się z optymizmem jest źle widziane w dzisiejszych czasach – zacytuję jedną z najbliższych mi osób: 
„NAUCZYCIELE I TAK ZARABIAJĄ ZA DUŻO!”

24.06.2013

Zagubiony klucz.



          Życie nierzadko pakuje nas w sytuacje beznadziejne. Kilka dni temu prozaiczna wydawałoby się sytuacja, zmieniła moje postrzeganie „beznadziejności”. Otóż zgubiłam klucz. Klucz ów – bardzo ważny – otwierał on bowiem drzwi do królestwa srogich wuefistów którym lepiej nie wchodzić paradę. Przerażona rozpoczęłam przeczesywanie niemałego terenu boisk i trawników wokół szkoły. Pogłaskałam wzrokiem niemal każde źdźbło trawy, każdą wyrwę w betonie ( no tak beton na boiskach szkolnych to nadal chleb powszedni ), każdy dołek w ziemi – i co? I motyla noga NIC! Panika narastała we mnie z każdą chwilą, ciśnienie krwi zatkało bębenki uszu, kropelki potu wystąpiły na czole. Myśl o rychłym wstąpieniu do klubu tych, którzy podpadli narastała w głowie przybierając realny, niemal namacalny kształt. Zrezygnowana, po kilkudziesięciu minutach spędzonych na gorączkowych poszukiwaniach klucza, dobiłam z wzrokiem utkwionym w podłogę i wyrazem skruchy malującym się na twarzy do pokoju wuefistów. Już miałam na końcu języka przeprosiny, już miałam ziębić w piersi w poczuciu winy, gdy tknięta ostatnim podrygiem desperacji postanowiłam zajrzeć w miejsce, w którym klucz nie miał prawa się znaleźć. A jednak, w środku kosza z piłkami, którego w tamtym dniu nawet nie dotknęłam, leżał sobie spokojnie połyskując zagubiony klucz. Odetchnęłam z ulgą i pomyślałam, że nie warto porzucać nadziei póki nie wyczerpie się nawet najbardziej absurdalnego pomysłu na rozwiązanie problemu. Tym razem chodziło jedynie o klucz, następnym razem może jednak chodzić o coś naprawdę ważnego. Jak to mówią nadzieja umiera ostatnia.

20.06.2013

Czarowanie przyszłości.



         Wakacje za pasem. Na niebie od samego rana żarówka mocno pracuje na nasze opalenizny i kropelki potu na rozgrzanych dekoltach i plecach. Nadszedł czas bym spojrzała przed siebie w poszukiwaniu kolejnej zmiany w życiu. Koniec roku szkolnego to dla mnie koniec pracy i chwila oczekiwania na to, jakie wyzwanie podejmę w przeciągu następnych kilku miesięcy. Nuda i stagnacja mi nie grożą. To, czego sobie życzę na najbliższą przyszłość pozostawiam ukryte głęboko w sercu. Może, jeśli zdmuchnę w wyobraźni świeczki na czekoladowym torcie marzeń i wypowiem życzenie – ono się spełni? Wprawdzie do urodzin jeszcze daleko, ale kto powiedział, że tort ze świeczkami nie może uświetnić dnia codziennego, no kto? Ja więc przyjmuję, że dzisiejszy dzień jest uroczysty,  wypowiadam w myślach życzenie i zdmuchuję w tej chwili kolorowe świeczki szczęśliwej przyszłości. Oby tylko czarowanie tej mojej przyszłości się  udało…

29.03.2013

Figlarne święta Wielkiej Nocy.



         Dużo lodu przyrosło na Wiśle, od mojego ostatniego wpisu. Zaległości na blogu zrzucam z lekkim sercem na panującą wokół zimową aurę – moja wena twórcza została całkowicie zasypana zwałami białego puchu. Misiaczki w górach obudziwszy się już z zimowego snu mają nie mniejszy mętlik w głowie niż niejeden z was. Któż to bowiem widział zimę wiosną? Zamiast więc przystrajać kolorowymi lampkami ulice i domy w grudniu, przeniesiemy dekoracje na marzec. Świecące dziobki kurczaczków i baranki w zaprzęgu saniowym – oto, co nas czeka w przyszłym roku. Dodajmy do tego bitwę na śnieżki w lany poniedziałek. Matka Natura sprawiła nam niezłego figla. Skoro jednak udało mi się rozgrzać zmarznięte palce na tyle, by móc napisać parę słów na klawiaturze, chciałabym wszystkim nielicznym czytelnikom mojego bloga życzyć spokojnych, ciepłych, rodzinnych świąt, słodkich baranków cukrowych, dorodnej babki na stole i błogiego lenistwa przez całą Wielkanoc.

15.01.2013

Nowy Rok.



          Oto przede mną stoi nowy rok i uśmiecha się do mnie parszywie mówiąc: 

„-HAHAHA I co, myślałaś, że będziesz miała ze mną łatwiej niż z moim poprzednikiem? Tralalala to się przeliczyłaś!!! HAHAHA”
          
Moje pozytywne nastawienie do życia zostało wystawione na próbę. Kolejny rok rozpoczęłam paskudnym zapaleniem płuc. W ramach znaczka uśmiechu przypinanego do piersi każdego nieszczęścia stwierdziłam, że przynajmniej tym razem nie trafiłam do szpitala i mogę spokojnie kurować obolałą opłucną w domku. Moje plany spędzenia dwóch tygodni ferii w Zakopanem też kopnęły w kalendarz, – ale i tu pojawia się wymuszona uśmiechnięta buzia gdyż do Zakopanego planuję wyjechać już w najbliższą sobotę by cieszyć się urokami miasteczka przez 8 dni. Jest jeszcze kilka spraw, które usilnie drążą kropla po kropli mój spokój. W tymże miejscu nie pozostaje mi nic innego jak odwołanie do słów, które wypowiedziałam w grudniu: ten nowy 2013 rok będzie taki, jakim sama go stworzę swoimi ciepłymi myślami. Mimo wszystko nowy roku – przestań już się ze mnie śmiać i grać na moim pociągającym od kataru nosie i poklep mnie czasem po głowie, bo i mnie zdarzają się chwile słabości.

17.12.2012

Przedświąteczne gubienie kalorii.



          Kilka dni temu odważyłam się na heroizm godny sapera rozbrajającego bomby – stanęłam na wadze. Oczom moim ukazała się liczba, która zdecydowanie stanęła w opozycji do lekkości mojej duszy. Nie wiem czy odchudzanie się tuż przed świętami to dobry pomysł, ale jak nie teraz to kiedy? Od trzech tygodni codziennie wykonuję ćwiczenia nadgarstków, palców a przede wszystkim oczu – otóż zabrałam się do wydziergania pierwszego w moim życiu szaliczka na zimę. Machanie drutami (sztuk dwie) - choć dość ciężkie -  to niewystarczający sprzęt by zredukować nadmiar spożytych w ciągu dnia kalorii. Równie nieskutecznym ćwiczeniem okazały się codzienne spacery z moim psem – lat 5 – głównie dlatego, że pies ma odmienne zdanie jeśli chodzi o spędzanie czasu na świeżym powietrzu. (taki mały żarcik, bo każdy kto mieszka w Krakowie wie, że świeże powietrze jest tu tak samo rzadko spotykane jak niedźwiedzie w Parku Jordana). Ja preferuję spacer a’la chód Korzeniowskiego, natomiast pies mój woli wąchać w tym czasie kwiatki. Sięgam więc od dziś po najskuteczniejszą z ćwiczeniowych broni – turbo fire. Po nowym roku natomiast w szeroko interpretowanym planie wpisuję zajęcia salsy – tęskno mi do niej…

14.12.2012

Gwiazdkowy zawrót głowy.



          Święta, święta – jeszcze tylko przetrwać nadchodzący koniec świata i będzie można się nimi cieszyć w gronie najbliższych. Daleka jestem od podsumowań mijającego roku, gdyż owocował on zarówno w chwile ciężkie jak cementowe buty zakładane wybrankowi sycylijskiej mafii, jak i chwile radosne jak wybuchający ptaszek słuchający upojnego śpiewu Fiony w Shreku. Równie daleka jestem od składania deklaracji, czym obrodzi nas tym razem nadchodzący rok. Jestem zdania, że będzie taki, jakim sama go uczynię, dlatego postaram się wkroczyć w objęcia 2013 roku z uśmiechem na twarzy i z przyjemnością obserwować, co też mnie spotka po przekroczeniu kolejnego zagadkowego progu życia. Tymczasem zabieram się do poszukiwań gwiazdki z prezentami, gdyż bliskich memu sercu osób namnożyło się w tym roku i ku mej uciesze powiększyło tym samym  moje serce kilkukrotnie.  

10.10.2012

Niedzielna kierowniczka.



          Kilka długich lat minęło od mojego ostatniego razu za kółkiem – i nie chodzi mi wcale o miłosne rozkosze – mam na myśli prowadzenie samochodu. Prawo jazdy zrobiłam 8 lat temu a od czasu egzaminu i paru sporadycznych przejażdżek w pierwszym roku, kierownicę oraz drążek zmiany biegów podziwiałam jedynie z perspektywy fotela pasażera. Aż tu nagle, niecały tydzień temu Kasia usiadła za kierownicą świeżo umytego białego „ogiera”. Co też to górskie powietrze potrafi zrobić z człowiekiem, ech. Przez ten długi czas kierowniczej abstynencji zdążyłam zapomnieć jakież to przyjemne uczucie siedzieć za sterami pojazdu czterokołowego i wchodzić w zakręty z prędkością 30 km/h i dawać się wyprzedzać maluchom, traktorom i bryczkom zaprzężonym w rącze konie. Zafascynowana uczuciem przyjemności rozchodzącym się po całym moim ciele nie zauważyłam nawet, kiedy przekroczyłam granicę państwa Polskiego wjeżdżając na teren Słowacji. Jeszcze parę takich wojaży i będę gotowa do podjęcia męskiej decyzji – użycia podczas jazdy czwartego biegu. Z rozwianymi włosami, połykając w zawrotnym tempie kilometry tatrzańskich dróg, pozdrawiam was serdecznie.