10.10.2012

Niedzielna kierowniczka.



          Kilka długich lat minęło od mojego ostatniego razu za kółkiem – i nie chodzi mi wcale o miłosne rozkosze – mam na myśli prowadzenie samochodu. Prawo jazdy zrobiłam 8 lat temu a od czasu egzaminu i paru sporadycznych przejażdżek w pierwszym roku, kierownicę oraz drążek zmiany biegów podziwiałam jedynie z perspektywy fotela pasażera. Aż tu nagle, niecały tydzień temu Kasia usiadła za kierownicą świeżo umytego białego „ogiera”. Co też to górskie powietrze potrafi zrobić z człowiekiem, ech. Przez ten długi czas kierowniczej abstynencji zdążyłam zapomnieć jakież to przyjemne uczucie siedzieć za sterami pojazdu czterokołowego i wchodzić w zakręty z prędkością 30 km/h i dawać się wyprzedzać maluchom, traktorom i bryczkom zaprzężonym w rącze konie. Zafascynowana uczuciem przyjemności rozchodzącym się po całym moim ciele nie zauważyłam nawet, kiedy przekroczyłam granicę państwa Polskiego wjeżdżając na teren Słowacji. Jeszcze parę takich wojaży i będę gotowa do podjęcia męskiej decyzji – użycia podczas jazdy czwartego biegu. Z rozwianymi włosami, połykając w zawrotnym tempie kilometry tatrzańskich dróg, pozdrawiam was serdecznie.

8.10.2012

W moim magicznym domu...



          W moim magicznym domu świat stanął na głowie – tu od braku wody usychają nawet kaktusy a słodziutkie, intensywnie fioletowe śliwki sprawiają, że krągła pupa staje się jeszcze okrąglejsza. Szare myśli nabierają ostrych czarno-białych kontrastów a poddając się pieszczotom słów zamieniają w kolory tęczy. 
          W moim magicznym domu tuż przy wejściu z napisem szczęście - zupełnie nieumyślnie, pojawiają się czasem drobne rysy, lecz przy pomocy szpachli uśmiechu szybko stają się jedynie mglistym wspomnieniem. 
          W moim magicznym domu  przywołując wspomnienia dobrych chwil każdego dnia uczę się, że:   
„Jesteśmy tym, co o sobie myślimy.
Wszystko, czym jesteśmy, wynika z naszych myśli.
Naszymi myślami tworzymy świat.” 
Budda.

4.10.2012

Mission Possible.



          GRRRUCH!!! ŁUBUDUUU!!! BRZDDDĘK!!! Ciekawi was, co to za dzikie dźwięki? Prostując wasze domysły wyjaśniam – to nie spadające z Giewontu głazy, to kamień spadający z mojego serca. Kamień zwany brakiem pracy. Oznajmiam wszem i wobec że Mission Impossible zmieniła się w jak najbardziej Possibile, od poniedziałku bowiem zasilę szeregi ludzi szczęśliwie pracujących, i to nie gdzie indziej, jak w szkole, w której pracowałam w zeszłym roku. Po kilku miesiącach obgryzania pazurków, wymyślania problemów i martwienia się o swoją przyszłość, nareszcie przyszła chwila pracowitego oddechu.
PS. Dla potwierdzenia moich słów dotyczących tego, że Giewont jest nienaruszony (a to tylko, dlatego że Kasia jeszcze nie miała okazji odwiedzić szczytu), poniżej zamieszczam jego zdjęcie (to nie cukier puder widnieje w jego szczelinach, lecz najprawdziwszy, pierwszy tej jesieni śnieg, który pojawił się kilka tygodni temu).