23.04.2012

Jedno życie to za mało.


          Dlaczego życie mamy tylko jedno? Jedno życie wymaga od nas ciągłego wybierania – być suką czy grzeczną dziewczynką? Rozpieszczać swoje kubki smakowe i być pulchną do granic, czy odmawiać sobie przyjemności celem prezentowania seksownych szczupłych kształtów? Inwestować w umysł czy w ciało? Sypiać z kim popadnie czy czekać z cnotą do ślubu by oddać się temu jednemu? Być cichą spolegliwą myszką, przyjaciółką wszystkich czy walczyć o swoje, idąc po trupach do kariery? Być singlem żyjąc jak nam się podoba nie oglądając się na partnera, czy spełniać się w roli żony i mamy? Jedno życie – jedna droga do wyboru…

20.04.2012

Katharsis.


          Strzelił mi do głowy pomysł nie lada. Jak to zwykle u mnie bywa krążące atomy myśli poczęły się łączyć tuż nad głową formując coraz to większy twór myślowo-pomysłowy. Twór poza ciekawym kształtem stopniowo nabierał koniecznych do jego realizacji rumieńców. Stukał, pukał natarczywie przez parę tygodni i wystukał podjęcie decyzji – OK. postanowione, na moim ciele pojawi się tatuaż! Tatuaż ma być nie tylko zwieńczeniem 30-lecia mojej bytności na tym świecie, ale również zakończeniem bardzo ważnego dla mnie etapu życia. Wolałabym by ten etap oznaczał szczęście a nie smutek – cóż, nie zawsze wszystko układa się tak jakbyśmy chcieli. Może nie mamy wpływu na decyzje podejmowane przez inne osoby wokół nas, ale mamy wpływ na decyzje podejmowane przez nas samych. Mam nadzieję, że w trakcie wykonywania bolesnego zabiegu, doznam swoistego rodzaju katharsis,  które wymiecie z mojej głowy wszystko to, co do tej pory tak bardzo mnie bolało i pozwoli bym w dalszą drogę udała się lżejsza o niespełnione wizje mojego przeszłego życia. Wybór miejsca, w którym tatuaż zostanie wyrysowany był pestką, gorzej z wyborem motywu. Mnogość form, kształtów, kolorów i znaczeń przytłoczył mnie doszczętnie. Ostateczny wygląd tatuażu pominę  milczeniem, pozostawiając was na pastwę drapieżnej bestii zwanej ciekawością…


7.04.2012

Niesforny koc.


     Dziś wcale nie będzie świątecznie. Czuję się jakbym leżała pod zbyt krótkim szorstkim kocem. Gdy go naciągam pod szyję, to u dołu stopy wołają o pomstę do nieba trzęsąc się z zimna. Gdy koc w przypływie litości dla zmarzniętych palców stóp wędruje w dół, głowa szyja i ręce zaczynają kostnieć marząc o kawałku ciepłego materiału tylko dla siebie. Jakby koc nie obrócić, jakby go nie naciągnąć, pociąć i zszyć na nowo, materiału nie starcza by każdej części ciała dogodzić należycie. Czuję się wyczerpana tą walką z niesfornym materiałem. A gdyby tak odrzucić całkowicie ten przymały szorstki w dotyku koc i sprawić sobie zupełnie nowe okrycie, takie w sam raz na moje 162 cm wzrostu? A może w ogóle zrezygnować z zamarzania, wyjść z cienia na słońce i ogrzać nagie ciało w gorących, złotych promieniach? Rozpieścić samą siebie by mieć potem siłę stawić czoła wszelakim problemom. Tak właśnie uczynię. Zamiast zajmować się kocem, zajmę się samą sobą. Czas na wielkie sprzątanie…